CIASTO Z COCA-COLĄ CZYLI ODKRYWANIE AMERYKI

cola cake

 

Uwielbiam szkolne występy. Od początku edukacji moich dzieci – czyli jeszcze od przedszkola – żadnego nie opuściłam. Bo chyba nie ma nic co napawałoby rodzica dumą bardziej, niż obserwowanie własnych dzieciaków w akcji.

 

W klasie mojej młodszej córki funkcjonuje bardzo fajna tradycja: we wrześniu i październiku – kiedy jeszcze nie ma zbyt dużo nauki, a głowy bliższe są wakacjom niż ślęczeniu w książkach – organizowane są otwarte wieczorki tematyczne. Na potrzeby prezentacji, szkolna świetlica zamienia się w salę teatralną, albo scenę muzyczną, jarmark czy targową halę. Tegoroczny sezon otwiera cykl, który dzieciaki nazwały „Wieża Babel”. Zadanie polega na tym, że raz w tygodniu – w piątkowy wieczór wybrana grupa przybliżać będzie szkolnej publiczności narodowe, nieznane „smaczki” jednego z krajów. Trudność polega na tym, że prezentacja musi pokazywać coś, czego nie znajdzie się w standardowym przewodniku turystycznym. Pomysł niebanalny, bo oprócz ćwiczenia rozlicznych umiejętności, dzieciaki przy okazji poszerzają wiedzę dotyczącą kulturowych inności. Oczywiście w przygotowania i organizację zawsze – siłą rzeczy, ale też z wielką frajdą – angażują się rodzice. Pomysł od razu mi się spodobał. Niecierpliwie czekałam zatem na wieści, każdego dnia wypytując małą czy coś już wiadomo: jak ta „Wieża Babel” ma wyglądać? No i w końcu machina organizacyjna ruszyła. Pani nauczycielka podzieliła klasę na grupy, a każdy zespół wylosował jedno państwo. Liczyłam na Norwegię, Rumunię, może Maltę. Mogłaby być też Japonia, albo Meksyk. Niechby choć była jedna z monarchii Beneluxu. Bo to jednak kraje ciekawe, a mimo wszystko wciąż u nas mało znane. „Tyle ciekawych rzeczy będzie można pokazać” – cieszyłam się w myślach. Ale, jak to w życiu, nic z tego: grupa mojej córki wylosowała… Stany Zjednoczone. „O, nie…” – jęknęłam. Bo jak tu odkryć Amerykę, skoro wszystko na jej temat zostało już napisane i po stokroć opowiedziane? Mała jednak wprost piszczała z zachwytu:

– Mamusiu, mamusiu! Ale super! Na pewno wymyślisz coś fajnego!

Co najgorsze, reszta zaangażowanych w sprawę rodziców desygnowała mnie na niepisanego kierownika imprezy:

– Jesteś nauczycielką angielskiego to będzie ci łatwiej – stwierdzili.

Po prostu świetnie, prawda? Nasze mieszkanie zamieniło się w kwaterę główną – siedzibę sztabu organizującego Wieczór Amerykański. Czas płynął i płynął, a w mojej głowie panowała kompletna pustka. Nikt z nas nie był w stanie znaleźć czegokolwiek, co w USA byłoby nie tylko ciekawe, ale też osobliwe i nieznane. Z rosnącym przerażeniem myślałam, że zrealizuje się taka oto posępna wizja: nasza grupa pokaże Myszkę Miki, opowiemy o Nowym Jorku, a gości poczęstujemy hamburgerem z McDonald’sa, pop-cornem i coca-colą…

Na szczęście jednak, zamiast biadolić – Rada Starszych postanowiła w końcu solennie wziąć się w garść, zacząć działać i nie dać konkurencji. Podzieliliśmy się w pary, rozpisaliśmy zadania i terminarz prac. A kiedy przyszła „godzina W” – byliśmy gotowi. Wieczór Amerykański okazał się sukcesem i wielkim „woow!” – w iście amerykańskim stylu. Pozostałe kraje zzieleniały z zazdrości 😉

Joanna, mama Oli i właścicielka zakładu krawieckiego, zajęła się scenografią. Nie wiem jak to zrobiła, ale razem z mężem zamienili szkolną świetlicę w prawdziwe Stany Zjednoczone: widownia siedziała w Kalifornii, mali aktorzy występowali na scenie nowojorskiego Central Parku, stoły z jedzeniem ustawiono na Alasce… Nie zabrakło Nevady, Oregonu i Kolorado. Maciek z tatą – prawnikiem zebrali ciekawostki dotyczące zabawnych przepisów, bo przecież Amerykanie mają fisia na punkcie nakazów i zakazów. Wiedzieliście na przykład, że w waszyngtońskim metrze obowiązuje zakaz jedzenia i picia? Prawdziwym gwoździem programu okazał się nietuzinkowy repertuar króla Elvisa i boskiej Marilyn. Czyli Patryka i Ani, dzieciaków Marty i Sławka – aktorów naszych lokalnych teatrów. Furorę zrobili Indianie, niestety nie obyło się bez napadu na dyliżans jadący przez prerię. Oprah Winfrey przeprowadziła wywiad z publicznością, a CNN nadało go live na jednej ze ścian. Byli jazzmani rodem z Nowego Orleanu i Dolly Parton z nieśmiertelnym country. A jeśli chodzi o coca-colę to i owszem – również była tego wieczoru. Ale nie tak zwyczajnie, jak myślicie. Moja dociekliwa córka znalazła na jakiś amerykańskich stronach kulinarnych oryginalny przepis na ciasto czekoladowe z coca-colą. Upiekłam i wiecie co się okazało? Wszyscy zgodnie orzekli, że jest to najlepsze ciasto czekoladowe, jakie kiedykolwiek jedli. Zresztą zróbcie je, bo jest banalnie proste, a sami się przekonacie. Oblizuję właśnie palce i myślę, że jednak Ameryka wcale nie została jeszcze tak do końca odkryta  🙂

 

CZEKOLADOWE CIASTO Z COCA-COLĄ
 
Cake:
2 cups sugar
2 cups all-purpose flour
1 1/2 cups small marshmallows
1/2 cup butter or margarine
1/2 cup vegetable oil
3 tablespoons cocoa
1 cup Coca-Cola
1 teaspoon baking soda
1/2 cup buttermilk
2 eggs
1 teaspoon vanilla extract
 
Frosting:
1/2 cup butter
3 tablespoons cocoa
6 tablespoons Coca-Cola
1 box (16 ounces) confectioners’ sugar
1 teaspoon vanilla extract
1 cup chopped secans
 

Preheat oven to 350 degrees. In a bowl, sift sugar and flour. Add marsh- mallows. In saucepan, mix butter, oil, cocoa, and Coca-Cola. Bring to a boil and pour over dry ingredients; blend well. Dissolve baking soda in buttermilk just before adding to batter along with eggs and vanilla extract, mixing well. Pour into a well-greased 9-by-13-inch pan and bake 35 to 45 minutes. Remove from oven and Frost immediately.

To make frosting, combine butter, cocoa and Coca-Cola in a saucepan. Bring to a boil and pour over confectioners’ sugar, blending well. Add vanilla extract and pecans. Spread over hot cake. When cool, cut into squares and serve.

 

Jeden komentarz

  1. Witam
    Dobrze, że to impreza dla dzieci była 😎 Dorośli od razu zaczęli by dyskutować na temat tarczy antyrakietowej i tego czy Obama nas zdradził czy nie. Oczywiście wrócił by pewnie temat śmierci Jacksona. Dzieci są jednak szczęśliwe, wolne od tematów i problemów dorosłych. Szkoda, że to się kiedyś musi skończyć…
    pozdrawiam
    Tata Maćka

Dodaj komentarz