Do kina po angielsku

 

I w końcu trafiło na mnie. Żona postawiła na swoim. Pod pozorem „wielkich, jesiennych porządków” i mimo naszych protestów… kazała nam się wynosić z domu: mnie i dzieciakom. Oczywiście cała nasza gromadka oponowała, ponieważ chcieliśmy z zapałem i ogromną radością pomóc mamie w sprzątaniu. Jednak była nieubłagana. Nie pozostało mi nic innego, jak kupić bilety do kina na hit familijny w wersji 3D i na parę godzin zniknąć z domu.

 

Nic nie doprowadza mnie bardziej do szału od „polskojęzycznych” wersji anglojęzycznych filmów. Po pierwsze: nigdy nie darzyłem sympatią zjawiska zwanego dubbingiem. Bo – mimo kilku udanych eksperymentów – zazwyczaj dubbing zabija osobowość pierwotnych kreacji aktorskich i zamierzoną przez reżysera ekspresję filmu. Po drugie: wielkim problemem są filmy dla dzieci. Bo wprawdzie rozumiem dylemat: maluchy nie potrafią czytać, więc trzeba im przedstawić film w dostępnej wersji. Ale… zawsze jest jakieś małe „ale”. Obcowanie z językiem angielskim w kinie to świetna okazja do nauki. Do tego rodzaju nauki, który w Helen Doron lubimy najbardziej: bawiąc uczyć. Pomyślcie: oto Wasze dzieci przez półtorej godziny śledzą z uwagą i zadowoleniem akcję oraz dialogi bohaterów, którzy prowadzą ze sobą rozmowy w języku, który często z przymusu i z trudem muszą uczyć się w szkole. Czy w warunkach szkolnych wytrwaliby na lekcji angielskiego przez tyle czasu i bez przerwy? Nie! Oczywiście to dobra metoda dla dzieciaków, które nadążają już z czytaniem napisów tłumaczenia, a jeszcze lepiej kiedy mają przy sobie rodziców, którzy spieszą z pomocą. Jednak zachęcam też do edukacyjnego eksperymentu: spróbujcie zabrać do kina swoje dzieci na anglojęzyczną kreskówkę bez dubbingu. Nawet kiedy maluch jeszcze nie potrafi czytać. Postarajcie się wytrwać wspólnie do końca seansu. Po wyjściu z kina zapytajcie dziecko o czym była bajka, albo jak sobie „wytłumaczyło” film. Pomóżcie im w ciężkich chwilach i poprowadźcie po językowym labiryncie. Ale wierzcie mi: będzie się opłacać. Dzieci błyskawicznie przyswajają nie tylko pojedyncze słowa, ale całe zwroty. Odpowiednio wspierane, zrozumieją sens zdań i instynktownie będą wiedzieć, w jakim kontekście powinny ich używać. A przecież nawet nierealne kreskówki opowiadają tak naprawdę o realnym świecie i całkiem życiowych sytuacjach. Opłaca się. Wiem, że zabiera to bardzo dużo czasu, ale w końcu jesienne wieczory i tak są długie, a dzieci zawsze warte są poświęcenia uwagi. No i żony się ucieszą 😉

 

Dodaj komentarz