Bałam się puścić Laurę na obóz językowy do Wielkiej Brytanii. Miała wtedy dopiero 10 lat, więc wakacje tak daleko od domu wydawały mi się niewyobrażalne. Jej zapał i szczere chęci okazały się jednak kroplą, która pokonała skałę.
Już od początku odliczała dni do podróży. Chociaż oczywiście im było bliżej, tym częściej i ją samą dopadły wątpliwości:
– Mamuś, a jak sobie jednak nie poradzę? – pytała przejęta.
– Będzie dobrze – mówiłam.
Uśmiechała się, ale za chwilę pytała znowu:
– No, ale jak jednak nie dam rady?
– Sweety, sweety, sweety… everything will be all right! – przekonywałam ją i… siebie.
Tak naprawdę byłam pełna obaw. Nie martwiłam się o jej znajomość angielskiego, ani czy zaaklimatyzuje się w nowej grupie. Chodziło mi raczej o to, że nie będę mogła pomóc, kiedy zajdzie taka potrzeba. – Ech, matczyne przewrażliwienie – w duchu śmiałam się sama z siebie, odgarniając czarne myśli. Czas leciał nieubłaganie szybko. Laura wyjechała dwa dni po zakończeniu roku szkolnego. Nie płakała, kiedy żegnała się z nami. Tuż po przyjeździe zadzwoniła i powiedziała, że jest cudownie: mają miłych nauczycieli, a – co najważniejsze -poznała już kilkoro nowych znajomych z Hiszpanii i Francji.
– Cieszę się, że rozmawiasz z nimi bez przeszkód – powiedziałam i zanim zdążyłam dodać coś o ciepłym ubieraniu się w zimne dni (ze względu na słynną angielską pluchę), słuchaniu się nauczycieli i kilku jeszcze innych sprawach z kręgu rodzicielskich „dobrych rad”, rzuciła:
– Nie mogę już rozmawiać. Właśnie wychodzimy na city tour.
Drugiego dnia rano wysłała zdjęcia z wycieczki. Na wszystkich widziałam uśmiechnięte twarze.
Pisała i dzwoniła często. Muszę przyznać, że tym mnie zaskoczyła. Nie spodziewałam się, że moja szalona córka wykaże się taką odpowiedzialnością. A jednak…
Dwa miesiące minęły jak z bicza trzasnął. Tydzień przed rozpoczęciem roku odebraliśmy ją z lotniska. Rzuciła się nam w ramiona:
– East or West, home is best!
Oczywiście już w drodze do domu dowiedzieliśmy się, że za rok znowu chce jechać. Zgodziliśmy się bez zastanowienia. Czy można odmówić dziecku prawa do nauki, kiedy samo się do niej garnie?
– Ale mamo… Na ferie zaprosiłam do nas Paulę. Wiesz, to ta Hiszpanka. Zgadzasz się, prawda?
– Tak – odpowiedziałam, bo cóż innego mogłam powiedzieć?
Teraz Laura kilka razy w tygodniu rozmawia z nowymi przyjaciółmi. Wysokość kolejnych rachunków telefonicznych przyprawia mnie o ból głowy. I hmmm… po angielsku mówi już zdecydowanie lepiej niż ja.
moje dziecko od jakiegoś czasu chodzi na angielski, ale tak samo, jak jest napisane w tym poście, boję się puścić je same na jakiś obóz językowy. ale jak troszkę podrośnie, to czemu nie? to łączenie przyjemnego z pożytecznym jest najważniejsze :)))