Janko Muzykant

Zauważyłam, że istnieje jakiś magiczny związek pomiędzy umiejętnością gry na instrumencie muzycznym, a posługiwaniem się językiem obcym. Okazuje się, że moi najlepsi uczniowie z lekcji Helen Doron uczą się także w ognisku muzycznym, albo nawet zwyczajnie w domu – pod czujnym okiem rodziców czy dziadków. Mówię tu o pięcio- i sześciolatkach, którym pozwolono uczyć się gry np. na skrzypcach, gitarze i – najczęściej – fortepianie. Większość nauczycieli jest zdania, że dzieci we wcześniejszym wieku (czyli dwu-, trzylatki) nie mają fizycznej możliwości grania (chodzi o wyrobienie nadgarstka).

Hmm… a właśnie przed chwilą wyszła nasza pani od pianina, bardzo sympatyczna dama, która powiedziała: – Od dzieci można wiele wymagać, bo one mają niesamowicie wielkie możliwości. Najczęściej jednak dorośli nawet sobie tego nie wyobrażają, a przecież powinniśmy je u naszych dzieci odkrywać i pozwolić im się twórczo rozwijać. Jeśli kochasz swoje dziecko to zachęć je i zaciekaw tak, aby chciało ten swój talent przekuć w pasję. To mu w przyszłości na pewno zaowocuje…”. I wiem co ma na myśli. Bo wcale nie chodzi tu o to, że jak malec gra na gitarze, to na pewno zostanie drugim Hendrixem. Po prostu nauka zmusza do myślenia. Do wysilenia szarych komórek. I tak naprawdę właśnie o ten wysiłek tu chodzi.

Jeden komentarz

  1. Zgadzam się w pełni z tym co Pani napisała. Moja córka od 3 lat uczy się gry na pianinie, ma teraz 9 lat. Chodzi na lekcje gry dlatego że lubi, a nie że musi. I zdecydowanie większe postępy robi w nauce szkolnej niż jej „nieumuzykalnieni” równieśnicy. Także coś w tym naprawdę jest. I to nieprawda, że w ten sposób, czyli posyłając dziecko np. na lekcje gry na instrumencie czy na angielski skraca się mu dzieciństwo. Nie wolno jedynie do niczego zmuszać. Jak nie chce i nie czuje z tego radości to po prostu trzeba odpuścić i może poszukać czegoś innego. A nauka przez zabawę to jest to! Popieram i serdecznie pozdrawiam. Tak trzymajcie!

Dodaj komentarz