JEDZIEMY NA BIKE!

anime_teen_bike_ride_lg_clr

 

Z jeżdżeniem na rowerze jest jak z kobietami – zawsze trzeba uczyć się tego od nowa. Niby znamy reguły i zasady, ale coś jest takiego w tym temacie, co każe nam od nowa być czujnym.

 

Tym bardziej z dużym dystansem podszedłem do prośby najmądrzejszej z Żon, abym wziął na rower naszą najmłodszą. Okej – przeszła już etap jeżdżenia różowymi powozami z napisem „mała księżniczka”, pojeździła troszeczkę damką dla dziewczynek w jej wieku, ale teraz miał mieć miejsce prawdziwy debiut – na górskim sportowym rowerze z grupą innych (już dorosłych) zapaleńców z klubu naszego „weekendowego sportowca”. Pojechaliśmy po rower. Ja proponowałem odpowiednie giełdy i sklepy dla hobbystów, moja córka – modne salony sportowe w centrach handlowych. Drogą kompromisu, zdecydowaliśmy się na sportowy market, w którym liczyłem, że ceny nie pozbawią mnie reszty zasobów oszczędności. Było trudno sprostać tej nierównej walce. Okazało się – rower to nie wszystko. Trzeba mieć przecież kask (bezpieczeństwo), rękawiczki (żeby się delikatne dłonie nie otarły), ochraniacze na kolana (nawet nie zaprotestowałem)… Konflikt zaczął się przy torbie na rower… Proponowałem małą i skromną sakwę, szarą na której nie będzie widać brudu, ani ewentualnych uszczerbków. Nie dało rady. Stanęło na dwukomorowej sakwie, białej w różowe kwiaty. Nie dało się wytłumaczyć, że róż jest wcale nie trendy i torbę łatwiej zniszczyć. Estetyka zwyciężyła praktyczne życie. Nie pierwszy raz, nie pierwszy…. Przy kupowaniu koszulki i bluzy postanowiłem zredukować swoją obecność do przedłożenia karty kredytowej pani przy kasie, więcej na ten temat  nie mam nic do powiedzenia.

Jednak kiedy już wracaliśmy z zakupów do domu, atmosfera poprawiła się zdecydowanie. Mała zaczęła wylewnie dziękować za zakupy i radować się na okoliczność nadchodzącego weekendu: że to będzie niesamowita wyprawa i pierwszy raz w góry rowerem, z noclegiem w schronisku. Wzruszyłem się. Rzeczywiście czekał nas prawdziwy rodzinny debiut – ojciec, córka, góry, grono przyjaciół. To wyzwanie, emocje i rodzicielska więź – o którą tak ciężko w naszych czasach.

Poszedłem spać zadowolony z siebie i nieustająco wzruszony. Nastał ranek. W ekspresowym tempie zapakowaliśmy z Małą cały ekwipunek do samochodu. Wprawdzie zdziwiło mnie, że moja latorośl wybiegła z pokoju nie tylko z elegancko zaczesanymi włosami w fantazyjny kok i w samej koszulce bez kurtki, ale pomyślałem sobie: jest podekscytowana i tyle. Moją czujność uśpiła siatka z kanapkami i termos gorącej kawy przygotowany z troską przez przezorną żonę/mamę. Ruszyliśmy.

Jak tylko zatrzymaliśmy się na widokowym parkingu na skraju szlaku, z którego mieliśmy ruszyć, moja miastowa córka pierwsza wyskoczyła z samochodu. Zanim wytaszczyłem z bagażnika rowery, ona już witała się z naszymi znajomymi… Jeszcze nie zdążyłem sprawdzić jej roweru, kiedy wyszarpnęła mi go z rąk i ruszyła do przodu. Wtedy podjechał do nas niewiele starszy od niej młodzieniec i powiedział:

– Niezły masz bike, baby… I co usłyszałem: – No sama wybierałam, dear. To co jedziemy?

Był to syn naszych wspólnych znajomych. Pamiętam, jak nosiłem go na barana. Resztę wyprawy spędziłem ze swoimi rówieśnikami.

A najmłodsi? Najmłodsi pędzili na swoich bike’ach do przodu 🙂

 

 

Jeden komentarz

  1. Witam
    Dzisiaj krótko, bo obowiązki rodzinne 😎 Ta historia pokazuje, że chyba jednak rolki trzeba będzie kupić mojemu młodemu jak dorośnie. Swoją drogą pamiętam mój pierwszy trójkołowy rowerek. Chyba ojciec mi kupił. Pędziłem nim po piwnicznych korytarzach. Potem był rower z kijem, za którym pędził mój ojciec pilnując bym się nie wywrócił. I satysfakcja gdy ruszyłem w pierwszą wyprawę już bez kija 😎 A inna sprawa, że wówczas nikt nie myślał o kupowaniu różnego rodzaju gadżetów. Rower musiał starczyć 😎
    pozdrawiam
    Tata Maćka

Dodaj komentarz