Nauka w szkole a nauka w Helen Doron

Na jednym z forów dla rodziców trafiłam ostatnio na taki wpis, dotyczący nauki w szkole publicznej i nauki w szkole Helen Doron, pisała rozżalona mama:
„Koledzy dziecka chodzą na dodatkowe zajęcia Helen Doron, co jest pomyłką. Od przyszłego roku wszyscy się wypisują, dzieci nawet nie znają dni tygodnia po trzech latach. Tu (dotyczyło innych zajęć) mam możliwość konkretnej nauki, ale nie wiem, czego się uczą w 4 klasie.”
Po pierwsze zdziwiło mnie, że ktoś, kogo dziecko nie uczy się w naszych szkołach, zabiera głos i z taką pewnością przekonuje, że cała nasza praca, lektorów, na nic. Jedyny przytoczony argument jest taki, że dzieci nie znają dni tygodnia. Przecież dni tygodnia można się nauczyć w 10 minut. Prawdziwy problem pojawia się później. Wtedy kiedy trzeba używać tego słownictwa spontanicznie, na przykład opowiadając komuś o swoim dniu. Z językiem jest, jak z mięśniami, kiedy się go nie trenuje, nie ćwiczy, to zanika. Słówka wylatują z głowy. Wiedza, która nie jest w użyciu wyprawuje.
Nikt nie patrzy na to, czy dzieci rozumieją, co mówi do nich lektor. Czy potrafią odpowiedzieć na zadane pytanie, może nawet i pojedynczymi słowami, ale to jednak zawsze jest to odpowiedź, a przecież główną funkcją języka jest nadanie i odebranie komunikatu. Podczas zajęć w Helen Doron cały czas mówimy po angielsku, dziecko powinno umieć odnaleźć się w tej sytuacji. To sytuacja najbardziej naturalna. Przecież nie będzie prawie nigdy, oprócz zajęć w szkole, rozmawiało po angielsku z kimś, kto zna polski. Musi więc umieć sobie poradzić.
Nauka w szkole jest inna. Tam się właśnie wymaga, żeby wymienić dni tygodnia. System jest prosty: pytanie, zadane zresztą w dość sztuczny sposób, i odpowiedź. A w języku, o czym już wspominałam wcześniej, chodzi przecież o komunikację, a nie o zaliczanie kartkówek!

Dodaj komentarz