POPRZECZKA ZA WYSOKO

S_DSC_9259

 

Przez kilkanaście lat swojej zawodowej praktyki, wiele razy miałam do czynienia z rodzicami mającymi zbyt wysokie oczekiwania. Ich wygórowane ambicje dotyczyły dzieci,  nauczycieli, zajęć i w ogóle wszystkiego. Spodziewali się, że maluch najlepiej już po pierwszym kursie nie tylko doskonale opanuje słownictwo, ale też będzie mówić po angielsku z doskonałym, brytyjskim akcentem.

 

Od samego początku uświadamiam rodzicom, że dzieci – bez względu na wszystko – uczą się języka tak samo: stopniowo. Wymawiają głoski w określonej kolejności. Na przykład najpierw uczą się wymawiać „b” i „m”, a dopiero potem „l” czy „j”. Wyjaśniam też niestrudzenie, że istnieje pewien schemat, według którego dzieci uczą się dźwięków. Jest związany z wiekiem dzieci oraz ich zdolnością do szybkiego i precyzyjnego poruszania mięśniami narządów mowy. Maluchy cały czas osłuchują się z językiem i „dostrajają” do jego brzmienia. Mimo nawet niezwykle wysoko powieszonej poprzeczki, pewnych procesów nie da się „przeskoczyć”: potrzeba od paru miesięcy do kilku lat, zanim normalnie rozwijające się dziecko przyswoi sobie odpowiedni zasób słownictwa i nauczy się wymawiać prawidłowo głoski.

Naturalną rzeczą jest również, że dzieci dla których angielski jest drugim językiem, muszą dłużej uczyć się wymawiania głosek, niż rodzimi użytkownicy tego języka. Takie dzieci nie mają wieloletniego doświadczenia w słuchaniu i wymawianiu dźwięków. Sześcio- i siedmiolatki nie będą popełniać takich samych błędów jak trzylatki, ale naturalnym zjawiskiem będzie u nich niewłaściwe wymawianie „r” oraz obu wariantów głoski „th”. To normalne i nie ma się tym co przejmować. Większość rodzimych użytkowników języka angielskiego zaczyna poprawnie wymawiać głoskę „r” w wieku pięciu lat, a oba warianty głoski „th” w wieku sześciu lub siedmiu lat. Niewątpliwie każde dziecko rozwija się inaczej i istnieje pewien przedział czasowy uważany za normę.

Niestety nader często spotykam się z roszczeniową postawą rodziców, którzy wyznają zasadę: płacę za kurs, więc wymagam szybkich efektów. Czyli „oczekuję, że moje dziecko po waszym kursie płynnie opanuje język angielski w mowie i piśmie”. No niestety, każde dziecko rozwija się w swoim własnym tempie i ma różne predyspozycje. Nie ma chyba na świecie nauczyciela, który dałby komukolwiek gwarancję, że postępy Jasia X będą takie, jak opisane w podręczniku metodycznym. Rodzice często patrzą na postępy edukacyjne innych dzieci, przyrównując do nich postępy własnych. Pół biedy, jeśli dziecko przeambicjonowanego rodzica jest wyżej. Kłopot zaczyna się wówczas, gdy maluch do umiejętności rówieśnika nie przystaje. Najczęściej rodzice upatrują wówczas problemu we własnym dziecku, szukając porad u rozmaitych specjalistów: psychologa dziecięcego, logopedy, pedagoga… Zupełnie bez sensu. Wiecie co myślę w takich przypadkach? Że to jednak nie dziecko, ale rodzice mają problem. I to nie maluch, ale dorosły powinien skorzystać z porady odpowiedniego fachowca…

 

Dodaj komentarz