Angielski szybko i bezboleśnie

W gazecie weekendowej ukazało kilka artykułów na temat edukacji. Temat nośny w związku z reformą szkolnictwa. Wśród nich jeden, który wyjątkowo mnie zirytował. Zirytował jako lektorkę z ponad 10-letnim stażem, po różnego rodzaju szkoleniach i doświadczeniach w pracy w kilku miejscach: od żłobka poczynając, a na szkole kończąc.
Tytuł artykułu „Angielski: Dzieci nie uczą się szybko i bezboleśnie”. Metodyczka nauczania dowodzi w nim, że nauka języka do 8, 9 roku życia nie ma większego sensu. A co z nauką języka ojczystego? Też nie ma sensu. Dzięki obserwacjom i badaniom ludzkiego mózgu obecnie wiemy, że rodzimy się z gotowymi już strukturami, które pomagają nam się nauczyć języka. Małe dziecko, noworodek, jest w stanie nauczyć się tylu języków, z iloma będzie miało regularny kontakt. Pani metodyk mówi, że w przedszkolu zajęcia trwają tylko 30 min. i że to zdecydowanie za mało. Ale przecież przedszkole to nie jedyny moment, kiedy dziecko ma kontakt z językiem. Często chodzi na zajęcia dodatkowe, ogląda bajki, słucha muzyki w tym języku lub swoich rodziców, jeśli oni znają jezyk i często mają okazję się nim posługiwać.
Tak, jak powiedziała kiedyś Helen Doron. Na świecie większość dzieci jest wielojęzyczna, bo w ich kraju zamieszkania jest kilka języków urzędowych, do których dochodzą jeszcze rozmaite dialekty. Często dwa różne, ze względu na odmienne pochodzenie rodziców. I to tylko nam, w Europie, wydaje się, że dzieci mówią tylko jednym językiem, bo w Niemczech po niemiecku, we Francji po francusku, a w Polsce po polsku. Na wyciągnięcie ręki widać, że to się zmienia. A w Polsce mamy coraz więcej obcokrajowców i rodzin wielojęzycznych.
Zajęcia poprowadzone w sposób ciekawy, rozmaity, obfitujące w różne formy ruchu naprawdę są bezbolesne. A dzieciom sprawiają frajdę. Problem często jest w nas, dorosłych. I w nauczycielach, trzeba się czasem uderzyć w piersi. Problem jest też i w rodzicach. Jeśli tylko dzieci nie siedzą „ładnie” w kole i nie powtarzają „grzecznie” wszystkiego po lektorze, to już czujemy dyskomfort. Już nam się zdaje, że dziecko coś traci, czegoś się nie uczy. Bardzo mało w nas przyzwolenia na inność, na zachowanie, odbiegające od tego, co nam się wydaje normą. A przecież na zajęciach w najmłodszych grupach wiekowych chodzi o to, żeby była przyjazna, akceptująca atmosfera i dobra zabawa. Każde dziecko przeżywa w innym sposób. Jedno jest spokojne, inne bardziej aktywne. Rodzice tych spokojnych uważają, że te aktywniejsze rozwalają zajęcia. A w efekcie z nauki nici. Co prawdą nie jest.
Z mojego doświadczenia płyną dwa wnioski. Po pierwsze nauka powinna być przyjemnością i dobrą zabawą, bez odpytywania dzieci z tego, co już potrafią.
Po drugie, jeśli punkt pierwszy jest spełniony, dzieci naprawdę uczą się szybko i bezboleśnie. Kochają angielski, uwielbiają przychodzić na zajęcia, bo czują się akceptowane i świetnie się bawią.
Kto nie wierzy, zapraszam na zajęcia metodą Helen Doron 🙂

Dodaj komentarz