Food Revolution Day 15 May 2015

Dziś rusza wielka akcja Jamiego Oliviera, brytyjskiego kucharza, który po raz kolejny chce zrewolucjonizować sposób żywienia dzieci. Tym razem postuluje wprowadzenie obowiązkowej edukacji żywieniowej do szkół. Olivier uważa, że jednym z podstawowych praw każdego dziecka powinien być dostęp do wiedzy o tym, jak uprawiać rośliny i przygotowywać sobie zdrowe, bogate w wartości odżywcze, dania.
Coraz więcej dzieci ma nadwagę. Badacze podają, że ten problem dotyczy około 42 milionów maluchów poniżej piątego roku życia. W Stanach Zjednoczonych jedno na troje ma nadwagę lub jest otyłe. Eksperci twierdzą, że do 2013 roku ponad 42% ludzi na świecie będzie cierpiało z powodu otyłości.
Kiedy pracowałam publicznej szkole podstawowej widziałam, jak odżywiają się dzieci i co można kupić w szkolnym sklepiku. Jeśli dziecko nie przyniosło ze sobą drugiego śniadania, sklepik oferował jedynie cukier. Nie, nie był to czas kryzysu, porównywalny do czasów kiedy na sklepowych półkach był jedynie ocet. Żyjemy w czasach względnego dobrobytu, a jedyny sklepik, do którego dzieci mają w szkole najbliżej, proponuje tylko i wyłącznie cukier.
Cukier w pączkach, lizakach, batonikach, cukierkach, żelkach i wielu wielu innych produktach, których nie jestem nawet w stanie poprawnie nazwać. Bułki też były. Tyle że słodkie. Moim zdaniem taka oferta powinna być oficjalnie zabroniona. I to wcale nieprawda, że dzieci uwielbiają słodycze i nic na to nie można poradzić.
Do tej szkoły przywozili raz na jakiś czas obrane i pokrojone marchewki lub jabłka. Każdy uczeń mógł sobie wziąć porcję za darmo. I dzieci to jadły. Owszem marchewka i jabłko też są słodkie, ale dużo zdrowsze niż cukier w lizaku. Porcje znikały w oka mgnieniu.
Dorośli często boją się, że dzieciom coś nie spodoba i nie będę chciały tego jeść. Czasem zakładamy to z góry. Szpinak? Szparagi? Sałata? Na pewno będą grymasić. Nie ma szans, aby wzięły to do ust.
Francuzi przekonują, że jest inaczej. W książce „W Paryżu dzieci nie grymaszą” amerykańska dziennikarka porównuje dwa style wychowania – amerykański i francuski. Rodaczki autorki pozwalają swoim dzieciom jeść np. makaron z keczupem przez cały tydzień. Mówią „przecież on tylko to lubi.” We Francji są specjalne rady złożone z dietetyków, kucharzy i dyrektorów żłobków i przedszkoli, którzy co tydzień ustalają menu. Jest w nim przede wszystkim bardzo dużo warzyw. Liczy się różnorodność posiłków, sposób podania. Czy oni się przejmują, że dzieci tego nie będą jadły? Nie. Wychodzą z założenia, że dzieciom należy jak najczęściej podsuwać zróżnicowane potrawy. Owszem zakładają, że może być przy posiłku trochę marudzenia, ale nie stanowi to dla nich aż tak dużego problemu. Radzą sobie, bo dzieci nie dyktują im, jak mają się odżywiać.
Poza tym, co ważne dla tego tematu, dzieci we Francji jedzą posiłki z całą rodziną przy wspólny stole. Widzą, co jedzą dorośli. Nabierają dobrych zwyczajów. Uczą się odpowiednich manier. W Polsce najczęściej każdy je osobno. Tata w pracy, bo późno wraca, mama gotując coś tam przegryzie. W efekcie dzieci jedzą same. Nie mają na kim się wzorować.
Jamie Olivier chce, żeby dzieci uczyły się o zdrowym żywieniu w szkole. Skoro często w domu nie mają takich warunków. Cóż, nie każda kultura, tak jak francuska, przykłada aż tak dużą wagę do jedzenia i celebrowania posiłków.
To, co jemy decyduje o naszym zdrowiu, szczęściu, nawet sposobie życia. Mamy tylko jedno ciało, a to czego nauczymy się w dzieciństwie zostaje z nami już na całe życie. Podpiszcie petycję skierowaną do przywódców państw G20, aby wprowadzili do szkół edukację żywieniowa.
Jamie Olivier pisze na swojej stronie „szczerze wierzę, że możemy stworzyć ruch, który będzie na tyle silny, by wpłynąć na rząd do podjęcia akcji”.
Strona oficjalna kampanii http://www.foodrevolutionday.com/

Dodaj komentarz