Świadectwa z czerwonym paskiem


Media społecznościowe zostały zalane w ostatnim czasie świadectwami z czerwonymi paskami. Zdjęć świadectw nie publikowali sami zainteresowani, czyli uczniowie, ale ich rodzice. Rozumiem, że pewnie pękają z dumy i chcą się pochwalić dobrymi stopniami dzieci. Zastanawia mnie jednak parę spraw.
Po pierwsze, czy dziecko wyraziło zgodę. Jest to przecież sprawa prywatna. Może dziecko nie ma ochoty informować „całego świata” o tym, jak sobie daje radę w szkole.
Po drugie, świadectwo to dokument skończenia szkoły. Są na nim tzw. „wrażliwe dane”. Dane dotyczące nie tylko dziecka, ale i szkoły. Dane, których nie należy ujawniać.
Po kolejne, jak się czują dzieci, które paska nie mają… Czy to oznacza, że ich rodzice nie mają, czym się pochwalić, że nie są z nich dumni?
Mnie z kolei kojarzy się to chyba najbardziej z wyścigiem szczurów. Byle moje dziecko było pierwsze na mecie. A to, co się wydarza po drodze, staje się mało ważne. Najczęściej tylko rodzic i dziecko wiedzą, co się kryje za tym paskiem i ile trzeba było przejść poprawek, pisania testów raz jeszcze, odpowiadania, przygotowywania dodatkowych materiałów, itp.
Moim zdaniem najważniejsza jest droga. Dobrze, żeby oczywiście cel majaczył gdzieś na horyzoncie, ale nie powinien wszystkiego przesłaniać. Przekonałam się o tym wystawiając ostatnio z moimi grupami przedstawienia dla rodziców z okazji końca roku szkolnego. Wystawialiśmy Czerwonego Kapturka i Królewną Śnieżkę.
Dzieci to urodzeni aktorzy. Nie mają żadnych oporów, barier, nic nie ogranicza ich wyobraźni. Są twórcze i zdyscyplinowane, jeśli im na czymś zależy. A rolą nauczyciela jest ich tak zainteresować tematem, żeby same chciały coś zrobić. Moi uczniowie w czasie prób sami wymyślali choreografię, ruch sceniczny, malowali dekoracje, wybierali stroje. Chcieli, żeby przedstawienia były zabawne. Bawili się więc słowem, ruchem, scenicznymi rozwiązaniami.
Jednak kiedy nastał dzień przedstawienia, wszystko się zmieniło. Prawie wszystko, żeby oddać sprawiedliwie stan rzeczy, to należałoby powiedzieć, że nastąpiło zwolnienie, zastopowanie, okiełznanie swoich pomysłów. Przycięcie ich do bezpiecznej formy, takiej, którą rodzice na pewno zaakceptują. Żadnych wygłupów, trzeba się skupić na poprawnym recytowaniu swojej roli po angielsku. Gdyby sądzić z efektu końcowego, to owszem dzieci nauczone, dobrze się zaprezentowały, jedne bardziej odważnie, inne mniej.
Efekt końcowy to zaledwie mała cząstka tego, co działo się w czasie prób. Ile się o sobie dowiedziały, jak dużo nauczyły z zabawy w teatr. Tak jak ze świadectwem, jeden ma pasek, innemu trochę zabrakło, a jeszcze inny w ogóle nie przywiązuje do tego wagi. Ale co doprowadziło do tych stopni, jaki proces, jaka przygoda i jakie doświadczenie. To w dobie mediów społecznościowych i krótkich, rwanych informacjach, przepada.

Dodaj komentarz