Od wielu lat prowadził szkołę angielskiego dla dorosłych. Do Helen Doron sprowadziła go ciekawość uczenia dzieci. W ósmej rozmowie Mariusz Siara z Krakowa. Dobrego słuchania.
słuchaj na:

SpreakerSpotifyGoogle PodcastApple PodcastYouTube

Grzegorz Grabiec: Dzisiaj moim gościem jest Mariusz Siara, franczyzobiorca Helen Doron z Krakowa, również przedsiębiorca, dzień dobry.

Mariusz Siara: Dzień dobry.

Rodzinne przedsięwzięcie, jakim jest prowadzenie szkoły Helen Doron

Chciałem z tobą porozmawiać o twoim spojrzeniu perspektywy długoczasowej, bo jesteś przedsiębiorcą w branży edukacyjnej nauki języków obcych od ponad dwudziestu lat. Jak widzisz obecną sytuację odnośnie nauki języków obcych w tej perspektywie, swojego doświadczenia życiowego?

Perspektywa jest rzeczywiście długofalowa, tak jak wspomniałeś. Zaczynaliśmy prowadzenie szkoły, to było rodzinne przedsięwzięcie, w dziewięćdziesiątym czwartym roku, więc to już tak dwa lata i będzie trzydzieści lat.

Jako „franchise partner” Helen Doron prowadzimy szkoły Helen Doron w Krakowie od dwutysięcznego roku. To był ciekawy moment, i rzeczywiście, perspektywa od tego czasu, nie wiem, czy zmieniła się zupełnie, ale zmieniła się istotnie. Wtedy, lata dziewięćdziesiąte, jeżeli mówimy o latach dziewięćdziesiątych, o początku millenium, o początku lat dwutysięcznych, bardzo, i najbardziej popularne było uczenie dorosłych. Od dwutysięcznego roku, gdzie wchodziło Helen Doron, praktycznie byliśmy od początku, i jeszcze dziesięć lat później, ta perspektywa się zmieniła bardziej w kierunku uczenia dzieci.

Pamiętam te momenty początku lat dwutysięcznych i rozmowy, czasem w mediach właśnie, albo czasem z rodzicami, z takim pewnym niedowierzaniem w oczach, rodzice, czy ktokolwiek pytał, patrzyli na moment rozpoczęcia, to były wcześniej trzylatki, powiedzmy, dwulatki…

Moja córka, gdy zaczynała w dwutysięcznym roku miała półtora roku, i była jedną z młodszych uczestniczek, i to przyjmowano z niedowierzaniem. Najczęstszym takim pytaniem było, „No przecież jeszcze nie mówi dobrze po polsku”. No i tutaj tłumaczenie, dlaczego, i jakie są plusy… Więc ta perspektywa jest ciekawa.

Pierwsza w Polsce szkoła językowa dla dzieci otwarta przez franczyzobiorcę Helen Doron.

No a jeżeli w dwutysięcznym roku sześć lat prowadziłeś szkołę angielskiego dla dorosłych, co było twoją motywacją, żeby otworzyć ten oddział dla dzieci?

Gdy usłyszałem o Helen Doron wtedy, rzeczywiście byłem jednym z pierwszych biorców, wtedy jeszcze była taka nomenklatura „franchise partner”, FP. Więc byłem chyba nie wiem, czy nie pierwszym w Europie być może, a na pewno w Polsce, to przede wszystkim taka ciekawość. Ciekawość nowości i właściwie od razu widziałem plusy tej metody. Bo one były niewątpliwe.

Zaraz zresztą się przekonałem, na pierwszych kursach, jak dużo dzieci się uczą. Bardzo ciekawe były te grupy najmłodszych dzieci, właśnie rocznych, dwulatków, nawet trzylatków. Mój syn wtedy, on jest półtora roku starszy od córki, miał trzy lata i już wtedy było widać bardzo ciekawe zależności i inny sposób uczenia się dziecka półtorarocznego i dziecka trzyletniego. Czyli takiego, które poznaje świat bardziej, i jeszcze nie zna pewnych pojęć, i dziecka trzyletniego, które już zna więcej.

Już było widać bardzo spore różnice, czyli takie, że córka na przykład poznawała pojęcia, których nie znała po polsku, ja pamiętam, że na przykład używała przez jakiś czas „pink” i „yellow” zamiast różowy i żółty na kolory, i to był taki przejściowy okres, gdzie za chwileczkę, okej, po korekcie, różowy, żółty, już po polsku używała po polsku, po angielsku używała po angielsku.

Z kolei u syna pamiętam sytuację takiej normalności wejście, że okej, angielski no to angielski, że nie było żadnego problemu przejścia na język przy okazji jakiegoś tam wyjazdu. Zresztą też takie ciekawe historie, i… Takiego używania dziecięcego, bo to jest, oczywiście mówimy o dziecięcym używaniu języka, czyli to nie jest tak, że się dziecko wysyła, żeby kupiło bilet lotniczy, pociągowy. Ono będzie istniało w tym swoim świecie, a jednocześnie rzeczywiście miałem perspektywę tego uczenia.

Wtedy dorosłych, gdzie to był zupełnie inny sposób uczenia, zupełnie inny sposób też percepcji dzieci. Więc jeśli pytasz o to właśnie, dlaczego Helen Doron, to było takie oczywiste wejście, i od tego momentu nigdy tego nie żałowałem, przeciwnie, widziałem same plusy. I, co więcej, metoda jako metoda, ona rzeczywiście cały czas żyła, Helen, mówimy o Helen Doron, cały czas rozwijała tę metodę, co było widać, co widać teraz w obecnych kursach, które… Ja nie wiem, czy pamiętasz takie kursy… EFAC, FEFAC, jeszcze były, prawda?

Tak, tak, one miały tam swoje źródło gdzieś jeszcze w latach osiemdziesiątych prawdopodobnie.

Tak, tak, tak, tak… „English for All Children”, tak. One zostały zastąpione obecnymi kursami, na przykład „Jump with Joey”, czy „Fun with Flupe”, jako poprzednie. I to, że się zmienia, no to się zmienia. Natomiast to się zmienia z celem, tym celem było szybsze mówienie dzieci. Bo to, co obserwowaliśmy od zawsze, czyli cały czas, jak Helen Doron, metoda Helen Doron powstała, to zawsze było, ta masa słownictwa, i to takiego słownictwa, którego dorosłych się nigdy nie uczy, i którego dorośli nie znają później, natomiast ten moment wejście w mówienie, czyli po prostu wykorzystywanie języka w ten sposób, był nieco późniejszy, niż jest teraz. Teraz dzieci zaczynają mówić no praktycznie niemalże od razu, to jest duża różnica.

Stosowanie metody Helen Doron, by dzieci zaczęły szybko mówić w obcym języku

Jak widzisz te zmiany później, no bo tak, twoje dzieci chodziły na angielski, więc dorastały w tym. Jak to wpłynęło na nich, na ich życie zawodowe, postrzeganie świata, rozwój osobisty… Taki personalny, charakterologiczny, czy postrzeganie świata. Jak to byś opisał? Powiedział.

To nie tylko na własnych dzieciach obserwowałem, tylko właściwie na wszystkich dzieciach, które przychodziły do nas, do Krakowa, i które przychodzą. Pierwszym takim czynnikiem zmieniającym i inne było to, że angielski w ogóle nie był… To nie było nigdy tematem, że to jest coś tak zwanego języka obcego. Nie było tam nic obcego, to było cały czas takie naturalne. Co więcej, w bardzo naturalny sposób można było przechodzić do innych języków.

Bo skoro to jest naturalne, to że się angielskiego uczymy naturalnie, to w równie podobny może sposób można podejść do innego języka, że to jest łatwe, że to przychodzi, i to nie jest, i nigdy nie było kwestią.

Obserwowałem naprawdę różne dzieci, to nie było nigdy kwestią osobistych zdolności językowych. O takich można mówić, jeżeli ktoś podejmuje w starszym wieku naukę języka. Natomiast w przypadku dzieci, to mieliśmy dzieci naprawdę trudne, z różnymi problemami, z…

Dziecko specjalnej troski a nauka języka angielskiego

Na czym te problemy polegały?

Na przykład Zespół Downa. Dzieci wchodziły i uczyły się podobnie jak każde inne dziecko.

Czyli to nie było przeszkodą do nauki języka?

To oczywiście jakąś przeszkodą jest, to nie jest też tak, że wszystkiego jakby unikamy, natomiast jest to niezauważalne. Dzieci wchodzą po prostu, dzieci wchodzą, naturalnie wchodzą w środowisko nauczania, bez potrzeby w ogóle myślenia o tym, że to jest jakakolwiek nauka. Co więcej, to jest jednym z filarów metody właśnie, że… uczenie naturalne.

Podobnie jak uczymy się polskiego, czasem powołuję się na przykłady, które rodzice znają, czyli nauki gramatyki na przykład. Bywa… Takim ciekawym przykładem jest odmiana czasownika po polsku „być”. Bywa, że dziecko powie… Wie, że jest „jestem”, no i powie „Wczoraj jestełem u babci”. No „Byłem u babci, Piotrusiu”. No i to jest koniec lekcji. Usłyszy takie coś od mamy, od taty i już wie, i już wie, i już jest po korekcie, i on nie ma świadomości, co to jest, jaki rodzaj to jest odmiany, po prostu tak jest. I tak zapamiętuje.

Oczywiście, w Helen Doron to jest też jakiś etap, długi etap na początku, kwestie świadomości gramatyki dzieci zaczynają odkrywać nieco później, już w szkole, i to w takiej, no powiedzmy, to jeszcze są to pierwsze klasy, ale powiedzmy kazus wiekowy taki dziewięciu, dziesięciu, jedenastu lat, gdzie pojawiają się pytania, „A dlaczego to jest tak, a jaki mam czas użyć, bo akurat w szkole jest na przykład różnica między Simple Past albo Present Perfect, i dlaczego, który właściwie mam użyć?”. 

No bo w szkole musisz znać te zasady gramatyczne, w codziennym języku używanym niekoniecznie jest to potrzebne.

Tak. Co oczywiście jest wiedzą tą, to ci, którzy rozmawiali o gramatyce z „nativami”, nie nauczycielami, tylko po prostu użytkownikami rodzimymi na przykład angielskiego, gdzie no bardzo często nie mają świadomości, dlaczego używają jakiegoś czasu, co więcej czasem jest tak, że to… To zależy to po prostu od poziomu też wykształcenia danego „nativa”, ta świadomość, na przykład czasów, tutaj czasy się narzucają przy angielskim.

To, co chciałem powiedzieć, to sytuacja, gdzie odwołujemy się do tej wiedzy, czyli jeżeli takie dziecko dziesięcioletnie na przykład pyta, czy ma napisać, bo ma na przykład test w szkole, i ma napisane A, B, C, i czy ma użyć A, czy B, czy C, jeżeli no powiesz, „Okej, a jak byś to, Piotrusiu, powiedział ty?”, i on wybiera zawsze praktycznie prawidłową odpowiedź, bo po prostu czuje to.

Może jeszcze nie wie, dlaczego, natomiast czuje. Ta informacja dlaczego, ona też jest istotna, ale jest na późniejszym etapie, czyli późniejsze kursy są zbudowane, no też w ten sposób, żeby tą naturalną ciekawość dziecka, czy też umiejętność rozwiązywania testów, no bo one też są w szkole, powiedzmy, istotne, zaspokoić.

Chciałbyś, coś byś dodał do tego, co Lidia powiedziała przed chwileczką?

To dokładnie tak jest, być może jakoś tak parę słów komentarza. No jedno, czy jest taka czysta zasada Pareto dwadzieścia osiemdziesiąt procent, czy tam dwadzieścia pięć siedemdziesiąt pięć, jak to padło, to już są szczegóły.

Natomiast rzeczywiście jest tak, że dla dzieci jest to znajome środowisko, bezpieczne środowisko, w którym się dobrze odnajdują, a jednocześnie cały czas ta pętla istnieje, czyli pętla tego, co już wiedzą, i nadbudowują na tym nowe, nowe wiadomości.

To jest coś, co jest niezwykle cenne, bo każdy, kto uczył się kiedykolwiek języka angielskiego ma tę świadomość, że słowa nabierają nowych znaczeń, w tym sensie, że słowo, które wydaje nam się, że znamy, to ma jeszcze bardzo dużo różnych znaczeń, które praktycznie poznajemy przez całe życie.

Jeżeli zaczniemy wcześniej je poznawać, to jesteśmy w stanie dużo więcej się nauczyć, i dojść do poziomów, które dla dorosłych są no praktycznie nieosiągalne, albo to co wcześniej mówiliśmy, o tych różnicach, osobistych zdolnościach.

No to te zdolności, oczywiście, tam wszystkie dzieci są zdolne, natomiast jeżeli nie damy odpowiedniego pożywienia językowego, w tym przypadku, czy wiedzowego, no to później pewne klapki się zamykają. To… I to mówimy nie tylko o klapkach typu wymowa, że ta wymowa u dzieci i później, które stają się dorosłymi, będzie dużo lepsza, ale to są takie rzeczy oczywiste, które każdy zauważa, ale też ta… No po prostu płynność. No zasób słownictwa. Właściwie wszystko.

Tam dodałbym w sumie, bo tam rzeczywiście sam sposób prowadzenia był tam wzorcowo opisany, to jest to wszystko, to jest…

Nie wiem, czy padło tutaj w tym felietonie, że dzieci lubią przychodzić, one rzeczywiście lubią przychodzić, i tu mi się nasunęła taka, znowu złota zasada Glenna Domana, czyli takiego amerykańskiego edukatora, właściwie prekursora takiego wczesnego nauczania, który zresztą też wychodził od…

On wychodził od tego, jak pomóc dzieciom z problemami edukacyjnymi, małym dzieciom, i na tym opierał swoje rozwiązania. Natomiast później zauważył, po tych świetnych rezultatach, które miał, na przykład uczenia dzieci wczesnego czytania, albo uczenia liczenia. To była taka baza, jak to zauważył, te świetne rezultaty, to też zauważył, że oczywiście dzieci nie muszą mieć problemów edukacyjnych.

Tylko każde dziecko, które odpowiednio wcześnie zacznie się uczyć i robi to przez zabawę, z radością, która też jest naturalna dla wieku, to osiągnie lepsze rezultaty niż dziecko, które rozpocznie naukę później.

Glenn Doman jeszcze wspominał o takim wentylu bezpieczeństwa, czyli jeżeli dziecku nie sprawia to przyjemności, radości, to znaczy, że coś trzeba poprawić. To co my obserwujemy, gdzie naprawdę widząc to w korytarzach krakowskich centrów Helen Doron, no widzę tę radość dzieci, one po prostu lubią przychodzić. 

Czyli nauka nie powinna być w żaden sposób opresyjna, powinna być swobodna i oparta na zabawie i radości.

Absolutnie nie. Tutaj jak mam tę możliwość wspomnienia, no to oczywiście, jednym z filarów metody jest słuchanie, i to jest pewnym obowiązkiem rodzica właśnie, żeby dziecko słuchało dwa razy dziennie przygotowanych fragmentów, nagrań, przy czym to też jest przyjemnością dla dziecka.

I też jest później oczywiście to przyjemnością, że na zajęciach rozpoznaje tę treść, którą słyszało.

Nauczanie języka angielskiego w czasie pandemii

A powiedz, jak w twojej perspektywie swojego doświadczenia w branży językowej, od dziewięćdziesiątego czwartego roku, plus ponad dwadzieścia lat doświadczenia jako franczyzobiorca metody Helen Doron, jak widzisz przyszłość? Co nas czeka w najbliższym czasie w związku ze wszystkimi dziwnymi i niespodziewanymi zmianami, które ostatnio nas dotknęły, oczywiście mam na myśli pandemię, lockdowny, nauczanie zdalne, i te wszystkie inne rzeczy z tym związane?

Jestem pod wrażeniem szybkości działania, sieci, jako sieci, i dostosowywania materiałów. Nie mówię tutaj w tym momencie, chociaż może troszeczkę też o pandemii, która była jakimś tam, czy jest, jeśli chodzi o naszą perspektywę nauczania dzieci, się zdarzyła i jest, więc tutaj też się dostosowujemy. Dostosowujemy się szybciej i lepiej.

Chociażby z zajęciami online, które przejściowo wykorzystywaliśmy, czy wykorzystujemy. Natomiast patrząc z perspektywy właśnie tych lat i dostosowywania materiałów, to jestem przede wszystkim pod wrażeniem takiego właśnie dostosowywania materiałów. Wszyscy…

Mówiłeś o tym, że teraz dzieci uczą się szybciej mówić niż wcześniej.

Tak, i to, patrząc na naprawdę ogrom pracy, jaki jest w to włożony, to są rzeczy nie do zrobienia w mniejszej organizacji. To… I wiem co mówię, bo równocześnie tam wspomniałeś, że inne rzeczy się dzieją w Krakowie, tak, jestem też właścicielem Prologu, czyli wydawnictwa językowego, uczymy też polskiego, więc… Uczymy też dorosłych… Natomiast to są zupełnie…

Rynek edukacyjny związany z prowadzeniem franczyzy

Więc masz szerszą perspektywę na rynek edukacyjny.

Tak, jest ta szersza perspektywa, więc widzę, jak trudno jest zrobić dobry program. Po prostu. Trzeba masę czasu, ogrom ludzi, to taka naprawdę szeroka perspektywa.

Na przykład weźmy filmiki, wspomnieliśmy o nagrywaniach, przede wszystkim o słuchaniu, natomiast weźmy filmiki, które są świetne po prostu.

To nie jest też tak, że takiej rzeczy nie było na rynku. Natomiast one nigdy nie były tak zintegrowane w program nauczania, jak w przypadku Helen Doron.

Rodzice, którzy widzieli, czy widzą, bo będąc na zajęciach też widzą poszczególne fragmenty filmików są zawsze pod wrażeniem tego bogactwa językowego. I to takiego bogactwa, gdzie często rodzice, będąc nawet na wyższych poziomach. Czy mówimy o C1, czy C2, to często słownictwo, które się pojawia na takim kursie, typu nawet „Jump with Joey”, jest stosunkowo w ogóle nie wysokim [poziomie].

A w tej skali europejskiej, no to jeszcze nie, wcale nie mówimy o jakichś wysokich poziomach. To jednak jest tam słownictwo, które później dzieci używają, i korzystają, a którego rodzice, będąc na wysokich poziomach, po prostu nie znają.

To taka jest specyfika jakby nauczania dzieci i później używania na co dzień języka angielskiego już w dorosłym, praktycznym życiu. Nie zawsze wszystkie te słowa, które znamy jako dzieci nawet po polsku. Później używamy w dorosłym życiu, jeśli nasze ścieżki zawodowe podążą w inną stronę, prawda?

Zresztą jeśli odwołujemy się do tej mojej perspektywy, no, długoletniej, to rzeczywiście po prostu dzieci dochodzą do bardzo wysokiego poziomu. Nieosiągalnego i to mogę z całą świadomością powiedzieć, nieosiągalnego dla dorosłych.

Dziękuję bardzo za rozmowę, moim gościem był Mariusz Siara, franczyzobiorca z Krakowa, dziękuję bardzo.

Bardzo dziękuję.