W piątym odcinku Grzegorz Grabiec rozmawia z Joanną Cesarz-Krzystanek, która w roku 1998 wprowadziła metodę Helen Doron do Polski. O początkach firmy, wszystkich zmianach, wyzwaniach przez które trzeba było przejść i perspektywach. Dobrego słuchania.
słuchaj na:

SpreakerSpotifyGoogle PodcastApple PodcastYouTube

Moją gościnią dzisiaj jest Joanna Cesarz-Krzystanek, dyrektor generalny na Polskę Południową. Osoba, która wprowadziła metodę Helen Doron do Polski, a prywatnie żona i matka dwojga prawie dorosłych nastolatków.

Dzień dobry Grzegorzu. 

Dzień dobry Joanno. O czym będziemy rozmawiać haha? 

O Helen Doron. O czym innym?

Joanna Cesarz Krzystanek IMG 7094.jpg IMG 7094 1024x1024 1 - Helen Doron English

Metoda Helen Doron, na czym polega i jak to się zaczęło?

Jak to się zaczęło w ogóle? No bo ty zaczęłaś, wprowadziłaś metodę Helen Doron do Polski w którymś momencie.

Wydaje się, że byłam dobrą osobą, na dobrym miejscu we właściwym czasie. Bo będąc po studiach, gdzie studia anglistyczne, kierunek pedagogiczny, więc jak najbardziej to. Ja osobiście nigdy nie wierzyłam w uczenie dzieci. Nie wydawało mi się, że uczenie małych dzieci miałoby sens, aż się spotkałam z czymś co zaprzeczyło temu. Bo się okazało, że jak najbardziej uczenie naturalne, czyli tak jak się dzieci uczą języka ojczystego, ma sens. I wracając z wakacji, a nie ma przypadków, wiadomo, odwiedziłam swoją znajomą, z którą studiowałam, która mieszkając w Austrii, właśnie to tam robiła. Powiedziała: „Słuchaj, taki pomysł”. Ja powiedziałam: „Czemu nie?”. I to były wakacje. Tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiąty ósmy rok, czyli jeszcze poprzedni wiek, a trzy miesiące później byłam już na szkoleniu nauczycieli i rozmawiałam z Helen, żeby taki pomysł wprowadzić do Polski.

Ona nie chciała.

A ona nie chciała. Tak, to jest ta anegdota, którą wszyscy powtarzają w firmie i wszyscy się z niej śmieją. Dlatego, że teraz, jeżeli jesteśmy jako Polska największym klientem Helen Doron na świecie, no to faktycznie z perspektywy czasu jest to coś z czego możemy się śmiać. A ona nie chciała, dlatego, że miała doświadczenia wcześniej z Węgrami, gdzie najprawdopodobniej nie ta osoba, nie ten czas i to tam nie wypaliło. I próbowała mnie zniechęcić mówiąc: „Nie, słuchaj, to jest za drogie, wam to nie wyjdzie, wy jesteście nie z tego bloku”. No i tak próbowała, próbowała. Natomiast ja cały czas mówię, że…

A może testowała? Twoją determinację?

Może testowała. Natomiast ja mówię, że nie ma nic lepszego, jako motywacja niż powiedzieć skorpionowi, że coś mu nie wyjdzie. Mnie nie wyjdzie?

Co, ja nie skoczę?

Dokładnie, ja nie skoczę? Tak, tak. No i wtedy się zaczęło, wtedy się zaczął taki początek. Myślę, że ja miałam w ogóle bardzo dobre zaplecze, bo po samych studiach, zaczęłam uczyć studentów w nauczycielskim kolegium języków obcych, które wtedy istniały, bo obecnie one już nie istnieją. Ale było zapotrzebowanie na nauczycieli języka angielskiego, więc jak najbardziej to było to wtedy dobrze widziane.

Do tego uczyłam w wojewódzkim ośrodku metodycznym, gdzie miałam kontakt z nauczycielami, którzy się przekształcali na nauczycieli języka angielskiego. Więc miałam dostęp do wielu osób, którym mogłam to pokazywać. 

Bo to ten moment, że rusycyści nie mieli pracy i…

Tak. Tak. To był ten moment, dziewięćdziesiąty ósmy rok. To zupełnie inna Polska. Tu my myślę, przez te lata obserwowali, bardzo dużo zmian, które nastąpiły. I to był ten moment, w którym rusycystów się nie chciało. Nie chciano na rynku. Natomiast anglistów jak najbardziej. Stąd między innymi kolegia języków obcych. Raz, że znałam rynek anglistyczny, anglistów. Dwa, miałam dostęp do wielu nowych anglistów, bądź ludzi, którzy pretendowali do tego, żeby uczyć języka angielskiego.

I myślę, że to była bardzo dobra baza do tego, żeby znaleźć ludzi, którzy chcieliby się w coś takiego zaangażować. Potem, zaczęły się już wspólne działania, z pierwszymi osobami. Pamiętam jak z Dorotą z Warszawy, która jest MF-em na województwo mazowieckie…

Czyli dyrektorem generalnym na Warszawę i okolicę, szeroko rozumianą.

Dokładnie. Próbowałyśmy przedstawiać anglistom, że to działa. No, ale przekonać anglistę, że to jest takie proste, no to wszyscy kręcili nosami i w momencie kiedy na pierwszych konferencjach zaczęłyśmy robić lekcje demonstracyjne po tybetańsku…

Ponieważ, Dorota jest buddystką, więc zna tybetański. 

Tak, zna tybetański, dokładnie. W tym momencie, zaczęli nam wierzyć. Bo po dziesięciu, piętnastu minutach byli w stanie liczyć po tybetańsku do dziesięciu. I to zaczęło na nich robić wrażenie. I to zaczęło ich przekonywać, że faktycznie się da, że ta metoda ma szanse zadziałać. No bo myśmy dokładnie to samo co dzieci maja po angielsku, robiły po tybetańsku. I to były początki, takiego pokazywania światu, że w ogóle metoda Helen Doron jest.

No a teraz jak pytamy rodziców, skąd Państwo o nas wiedzą. No to każdy mówi „No od zawsze wiedziałem o Helen Doron”. To jest jakby, stało się rzeczą zupełnie oczywistą, Helen Doron stała się rzeczą oczywistą. Łącznie z tymi osobami, które w ogóle nigdy nie miały dzieci, ale wiedzą, że jeżeli będą miały to na Helen Doron na pewno poślą.

Franczyza Helen Doron na przykładzie historii Joanny – dyrektorki generalnej na Polskę Południową

Byłaś nauczycielką, skończyłaś studia, wszystko tylko nie dzieci i nagle zostałaś franczyzobiorcą na pół Polski.

Tak, tak, to jest ciekawe. Mnie, znaczy, na studiach było zawsze mówione, że oczywiście, dzieci jest najlepiej uczyć, bo to jest fajne. Dzieci przez zabawę. No ale co z tym dalej zrobić, co to znaczy uczyć przez zabawę, tego nikt nigdy nie mówił. I w momencie, pamiętam taką sytuację. Jak byłam na jednym z jakichś konferencji i były prezentowane, bo to na konferencjach dla nauczycieli przynajmniej angielskiego, często są prezentowanie różnego rodzaju wydawnictwa, prezentują swoje książki. I jedna ze znanych postaci świata wydawniczego, przedstawiała, jakie to ma fajne książki i jakie tutaj są fajne rzeczy.

No i jednych z elementów, które tam były, były instrumenty. To była książka dla powiedzmy siedmiolatków i tych instrumentów było tam dziesięć. I ja wtedy nie mając ten bazy, która zdobyłam stosunkowo szybko będąc w Helen Doron, zadałam pytanie temu prowadzącemu „Ale po co dzieci się mają uczyć dziesięciu instrumentów, ja tych instrumentów nie znam, nie wiem jak są po polsku nawet, zupełnie mnie to nie interesuje. Po co ja bym miała czegoś takiego uczyć?”.

I myślę, że to pytanie było dla niego dużym wyzwaniem. Zachował się w ten sposób, że najpierw zadał mi pytanie czy uczę w szkole podstawowej. Powiedziałam, że nie. Czy uczę w przedszkolu? Nie. Czy uczę w liceum? Nie. To gdzie uczę? Powiedziałam, że w nauczycielskim kolegium. To dlatego pani nie wie! Taka była jego odpowiedź, ale myślę, że to pytanie tak naprawdę, zadawało sobie bardzo wielu nauczycieli.

Bo potem na tym samym wykładzie, na końcu były rozdawane nagrody, pech chciał dla tej osoby prowadzącej, że ja dostałam główną nagrodę. I w momencie kiedy wstałam, dostałam brawa. Więc myślę, że to pytanie zadawało sobie wiele osób, nie znając na nie odpowiedzi, bo ja nie byłam złośliwa, ja po prostu chciałam wiedzieć dlaczego. Teraz to wiem.

Dlaczego uczymy dzieci dziesięciu instrumentów, czy trzydziestu roślin, dwudziestu pięciu drzew…

Ptaków, drzew…

Dwudziestu siedmiu ptaków, i dwieście siedemdziesiąt osiem robaczków.

Dokładnie tak. Dlaczego są różne pająki i różne żaby i cała reszta. Dlatego, że to jest związane z naturalną umiejętnością dziecka do rozpoznawania kategorii, i w momencie, kiedy zapodajemy mu wiedzę encyklopedyczną. Bo to pod taką kategorię podchodzi, w tym momencie, według Glenna Domana, na którym bazujemy naszą metodę, rozwijamy w dużo, w bardzo duży sposób bardzo duży potencjał dziecka. Rozwijamy, stymulujemy jego mózg, pokazując, że w ogóle są różnego rodzaju kategorie, i ucząc w jaki sposób on może się w świecie poruszać.

Natomiast faktycznie, rodzice się potem śmieją, bo sami nie rozpoznają pająków, a u nas każde dziecko na pewnym etapie zna dziesięć różnych pająków. Także to jest, to jest wiedza, którą oni potem mogą wykorzystać, nie muszą, ale na pewno w bardzo stymulujący sposób wpływa to na dzieci.

Pierwsza szkoła językowa Helen Dorn English w Polsce

No i co było dalej? No bo jeżeli nagle zostałaś nauczycielką dzieci, o czym nie myślałaś, później otworzyłaś pierwszą szkołę w Polsce metody Helen Doron, a później?

Zaczęło się to tak, że sprzedawałam trochę kota w worku. Dlatego, że przekonując nauczycieli, bo wtedy bazowaliśmy na nauczycielach niezależnych, pokazując cały materiał, czy w ogóle metodę nauczycielom, to w ogóle oni mi mogli tylko wierzyć na słowo, ja nie miałam żadnych dowodów.

Natomiast pierwsze grupy, które otworzyłam, to był dziewięćdziesiąty dziewiąty rok, i wtedy już byłam w stanie zapraszać ludzi i pokazywać, jak to wygląda. I dla mnie to były bardzo ciekawe doświadczenia. Dlatego, że ucząc przede wszystkim osoby dorosłe, takie szkraby to było zupełnie coś innego. I w momencie, kiedy po dwóch, czy trzech zajęciach te dzieci, które nigdy nie miały wcześniej kontaktu z angielskim, bo to nie jest tak jak teraz, wtedy faktycznie dzieci nie miały kontaktu, zaczynały rozumieć. Bo rozumiały z kontekstu.

I byłam w stanie im powiedzieć dość skomplikowane zdanie typu, w momencie, kiedy dziecko się bawiło książką, podrzucając plecak, to ja powiedziałam, „Take it down and put it behind you”. I dziecko to bez żadnego problemu zrozumiało, no bo w zasadzie z kontekstu, cóż innego mogłam powiedzieć?

I w ten sposób dzieci się właśnie u nas uczą. Z kontekstu, naturalnie, tak jak się uczą języka ojczystego. I świetnie jest to obserwować. Wzbudza to niesamowity entuzjazm w trakcie samego procesu uczenia. Więc to był „fun”. To była naprawdę świetna zabawa. Było mi szkoda zrezygnować, ale wiedziałam, że jeżeli będę uczyć, to nie rozwinę biznesu, a to było potrzebne.

No i to był pierwszy krok do tego, żebyś została businesswoman, więc… Nie obawiałaś się takiej zmiany? No bo w zasadzie to trochę chyba inne kompetencje są potrzebne do bycia business przedsiębiorczynią czy przedsiębiorcą, niż nauczycielką.

Prawda… Tak i nie. Dlatego, że nauczyciel na zajęciach jest i managerem, i managerem czasu i musi zarządzać wszystkim, co się na zajęciach dzieje. I się do tego przygotować. Trochę też się znać na finansach, żeby wiedzieć, z czego żyć. Także wbrew pozorom, funkcje, mimo tego, że zupełnie inne, to funkcja nauczyciela na pewno tutaj jest pomocna.

Bo po pierwsze otwarcie na uczenie się, samo w sobie, no bo to był proces uczenia.

To był proces, który się nigdy nie skończył. Dlatego że jak myśmy zaczęli się uczyć te dwadzieścia parę lat temu, tak myślę, że do tej pory ten proces przebiega cały czas. No bo świat się zmienia i my się musimy zmieniać razem z nim.

I co dalej było? Bo tam powstała jedna szkoła, druga, trzecia…

Jedna, druga, trzecia szkoła, tak, chwilę… No wbrew pozorom nie zajęło nam to aż tak dużo czasu, żeby całą Polskę zasiedlić. Przede wszystkim dyrektorami, którzy potem rozwijali to u siebie w regionie. I też wieloma szkołami, no mamy dwieście szkół. Jesteśmy z nich dumni. I po otworzeniu tych szkół trzeba było potem pracować nad tym, żeby te wszystkie szkoły faktycznie były, A, dochodowe, B, żeby się rozwijały.

Żeby miały takie ilości dzieci u siebie w szkole, żeby były w stanie, z jednej strony zapewnić bardzo wysokie standardy, bardzo wysoki poziom nauczania. A z drugiej strony żeby, żeby były dochodowe, no bo ta dochodowość no, my jesteśmy ludźmi misji, w nauczaniu się nie da inaczej, tutaj bez misji się po prostu nie da inaczej.

Natomiast wszyscy musimy jeść, i tego się nie uniknie, przynajmniej jeszcze nam się nie udało tego zrobić. Więc no absolutnie nalegamy na to, żeby szkoły nie tylko żyły misją, ale też żeby finansowo były opłacalne. No bo jak każdy biznes, ten też musi być opłacalny.

Jakie zmiany widzisz teraz, z dzisiejszej perspektywy, mamy dwa tysiące dwudziesty drugi, z tej perspektywy dwudziestu lat. Jakieś wyzwania, zmiany, coś, co jest lepsze?

Nie wiem, czy coś w ogóle może być lepsze, czy gorsze. Na pewno jest inaczej. Wszyscy mamy tendencję do wspominania starych czasów, jak to kiedyś było fajnie, ale wtedy było wtedy fajnie, teraz jest teraz fajnie. Myślę, że tworzymy bardzo fajną ekipę ludzi, która nawzajem się inspiruje, nawzajem się bardzo uzupełniamy. Dlatego, że każdy z nas ma inne kompetencje, każdy z nas ma inne talenty. Każdy z nas ma inne możliwości, i ucząc się od siebie nawzajem, pracując z bardzo różną energią jesteśmy w stanie wytworzyć coś, co jest wyjątkowe.

Także wydaje mi się, że przyszłość na pewno brzmi perfect w naszym wydaniu, i myślę, że takie dążenie do tego, żeby wszystkie te szkoły, które są tworząc społeczność, z której będą zadowoleni, w której będą, którą będą polecali. Myślę, że to jest najważniejsze. Mam coraz więcej nowych szkół, które pochodzą z polecenia szkół, które istnieją. Albo na przykład żona otwiera, żona ma otwartą szkołę i mąż mówi, że on też chce, i mąż w tym momencie otwiera drugą szkołę, bo widzą, że to ma sens.

Także to są, to są takie przypadki, które też nie są przypadkami. I wydaje mi się, że to idzie w bardzo dobrym kierunku. Zmian jest bardzo dużo. Sama metoda zawsze pozostała taka sama. Natomiast to, co było wokół metody bardzo się pozmieniało. Zarówno jeżeli chodzi o nowoczesność samych narzędzi, których używamy, no bo to głównie na narzędziach różnego rodzaju pracujemy. Czy poczynając od zestawów, jak zaczynaliśmy, to w tym dziewięćdziesiątym ósmym roku, to moje pokolenie uczące się jeszcze wcześniej rosyjskiego, czy w szkole podstawowej, czy nawet w liceum, znało taką typową rosyjską kreskę.

To były takie charakterystyczne obrazki. I w momencie, kiedy zobaczyłam dokładnie takie same obrazki w pierwszych książkach Helen Doron to przerażenie mnie objęło, bo wiedziałam, że to nie będzie coś, co się u nas będzie podobało, bo te skojarzenia jednak z uczeniem się języka rosyjskiego były koszmarne. 

Może to jakaś maniera epoki, że w danej epoce, i jakaś grafika dominuje.

Tak, tak, myślę, że tak, ona była, albo to było tak, że autorzy, że Helen miała współpracowników, którzy gdzieś bazowali na jakichś rosyjskich korzeniach. W każdym bądź razie te książki się bardzo zmieniły przez ten czas. Zmieniło się też takie bardzo systematyczne podejście do uczenia. Bo raz, że wtedy zakres wiekowy uczniów, których żeśmy uczyli, był dużo bardziej ograniczony. Teraz zaczynamy od trzeciego miesiąca i do końca liceum nie ma żadnego problemu.

No i to jest coś, co obserwuję w domu. Dlatego, że no niestety moje dzieci były w tej złej, czy dobrej sytuacji, że powiedziałam, no tutaj nie ma opcji, wy nie możecie zrezygnować, zanim nie skończycie szkoły. No i w momencie, kiedy mogę powiedzieć o wynikach matury, bo to myślę, że to jest fajne, syn zdał w tym roku maturę, tym poprzednim roku, w którym się skończył rok szkolny. Zdał maturę dwujęzyczną, której kiedyś nie było, natomiast teraz jest coś takiego jak matura dwujęzyczna, na poziomie dwujęzycznym. I zdał ją na dziewięćdziesiąt trzy procent.

Więc wydaje się, że to jest poziom, z którego wszyscy bylibyśmy dumni. Jak sobie przypomnę moje uczenie się angielskiego, i widzę, z jaką lekkością moje dzieci się uczą języka angielskiego, no to tylko zazdrościć.

Wpływ nauką Helen Doron na rozwój dziecka z obserwacji rodzica

Twoje dzieci chodziły na angielski metodą Helen Doron, więc jak widzisz wpływ metody Helen Doron na ich ogólny rozwój, na ich obecną sytuację życiową, plany, jakiś rozwój? Wspominałaś o maturze syna…

Ja mam w ogóle takie przekonanie, bo będąc w pierwszej ciąży cały czas uczyłam w nauczycielskim kolegium. I tam zajęcia się odbywały w języku angielskim, i cały czas mam przekonanie, że to bycie mojego syna dwujęzycznym od samego początku. Wpłynęło na jego w ogóle rozwój językowy, bo jemu bardzo lekko przychodziły wszystkie obce języki.

W pewnym momencie, w związku z tym, że powiedział, no angielski już jest na takim poziomie, że no wiele więcej nie osiągnę. To zdecydował się, bodajże będąc w drugiej klasie liceum stwierdził, że on by się chciał uczyć japońskiego. Tak wydaje się, że to jest teraz taki modny język z jakiegoś powodu, nie wiem, czy ze względu na mangę, czy jakieś inne…

A nie chiński? Bo wydaje się, że przyszłość jest w Chinach.

Nie, nie, na pewno przyszłość będzie w Chinach. Natomiast japoński wydaje się być bardziej atrakcyjny dla młodych ludzi. Znalazł sobie dziewczynę, która uczy japońskiego w Japonii. I spotykał się z nią online przez ileś tam tygodni, miesięcy, przez cały okres czasu i uczył się japońskiego. Więc to jest fantastyczne, że oni są w stanie uczyć się języka obcego, kolejnego, po angielsku. I on też powiedział, że bezwzględnie ilość materiału, która jest dostępna online w języku angielskim jest tak nieporównywalnie większa, w porównaniu z językiem polskim, że nawet nie szuka po stronach polskich. Tylko od razu sięga po strony anglojęzyczne. Strony, literaturę i wszelkiego rodzaju nagrania, no bo oni jednak głównie będą bazować na języku takim. Na YouTube i wszelkiego rodzaju podcastach. I fajnie się to ogląda. Przerażające jest, jak zaczyna używać słów, których ja nie rozumiem, albo wyrażeń, których zupełnie nie rozumiem, albo wtrąca, bo mu jest łatwiej.

Angielskich, czy japońskich.

Angielskich, angielskich, angielskich.

Angielskich.

Nie, nie, japońskie… Japońskie też mu się zdarza, ale wtedy patrzy, czy rozumiem, o co chodzi, jak jest w odpowiednim kontekście, to się załapie na to, o co chodzi. Natomiast generalnie to mówimy o języku angielskim, i na pewno ten język angielski będzie mu towarzyszył na długie, długie lata. Córka natomiast uczy się francuskiego jako drugiego języka w szkole. I oni w ogóle mieli taką refleksję, że angielski to jest taki prosty, bo każdy inny język wymaga uczenia, angielski to jest taki prosty. Zupełnie nie mieli świadomości, że on jest prosty, bo się go tak uczyli, jak się uczyli. Nie dlatego, że język sam w sobie jest prosty, tylko po prostu mieli go w odpowiedni sposób podany. I już są na takim etapie, że przychodzą i mówią: „Mamo jak ja ci dziękuję, że ja chodziłam na ten angielski, że ja się tego nie musiałam uczyć, że to jest wszystko takie proste, że to jestem w stanie wykorzystać”.

Mówią też, że fajnie, bo widzą, że faktycznie wyjeżdżanie gdziekolwiek i doświadczenia takie, że są na drugim końcu świata i są w stanie porozumieć się praktycznie z każdym. Bądź z prawie każdym w języku angielskim. To też widać, że inspiruje ich do tego, żeby sięgać po języki obce. No i to, ja im od dawna też mówiłam, że języki są takim elementem bardzo stymulującym rozwój mózgu, i można się uczyć oczywiście w każdym wieku. Na pewno będąc dzieckiem jest prościej, natomiast na pewno jest fajnie, jeżeli możemy się tego uczyć zupełnie tak bezwysiłkowo. Też śmieszna rzecz, bo metoda jest oparta też na pracach doktora Suzuki, który uczył dzieci małe grać na skrzypcach. 

Japończyk

Tak, Japończyk zresztą, no i przyszedł taki moment, kiedy będąc w filharmonii stwierdziłam, harfę to bym chciała w domu mieć. Więc dostałam na kolejne urodziny od męża harfę. I ponieważ nie miałam za bardzo czasu spotykać się z nauczycielką, to nagrałam sobie to, co miałam się nauczyć. I słuchałam tego, słuchałam, słuchałam. I potem, na bazie tego, co słuchałam, czyli dokładnie słuchanie w tle w naszym przypadku, u dzieci, a w przypadku dorosłych to musi być już dużo bardziej aktywne słuchanie, odtwarzałam dźwięki i wiedziałam, że coś mi nie gra. Albo wiedziałam, że gram dobrze.

Więc ta metoda Suzuki działa, także na dorosłych. Na pewno dzieciom jest łatwiej, to na sto procent. Także przetestowałam na sobie.

Nauka najmłodszych metodą Helen Doron

Więc lepiej zaczynać w młodszym wieku niż w późniejszym.

Oj tak, oj tak. No my już nie mamy takiej możliwości, ale na pewno nasze dzieci mają. I fajnie się to obserwuje, będąc tyle lat na rynku, już wiemy, że to działa. Już wiemy, że te dzieci, które zaczynały z nami ileś lat, niekiedy zostają naszymi nauczycielami. Niekiedy zostają naszymi franczyzobiorcami. Niekiedy, jak się nam zdarza spotykać z ludźmi na anglistyce, to przychodzą i mówią, że pamiętają, bo oni chodzili do Helen Doron, są tacy podekscytowani. A co pamiętacie? Że było świetnie!

To jest przede wszystkim te pozytywne wrażenia, które mają, to te emocje, które to wzbudza, to zawsze powoduje, że oni chętnie do tego sięgają. Natomiast jeżeliby mieli negatywne jakieś wrażenia, no to nie byłoby to coś, do czego by chcieli sięgać. Więc to jest bardzo fajne.

Nauka zdalna a uczenie języka angielskiego 

Powiedz, dwa tysiące dwudziesty drugi, świat jest inny niż w dwutysięcznym, czy w dziewięćdziesiątym ósmym, dziewiątym, świat jest inny, Polska jest inna. Jak myślisz, co nasz czeka pod kątem nauki angielskiego, jakie mamy wyzwania, jaka jest nasza przyszłość?

Myślę, że pandemia pokazała, że uczenie online to nie jest nasza bajka.

Znaczy nasza w Helen Doron, czy nasza ogólnie?

Nasza w Helen Doron, ale nasza w ogóle, jako edukacja, dlatego, że na pewno uczenie online jest wygodne. Nie trzeba się ruszać w domu, nie trzeba się dostosowywać do nikogo. Tylko wszystko jest jakby pod nas. To na pewno. Natomiast w momencie, kiedy, mimo tego, że programy były świetnie przygotowane, przeszliśmy na online, to rodzice, widzieli efekty, to było fajne. Bo oni mówili z zaskoczeniem, „Wow, to u was zajęcia naprawdę są po angielsku, to jak wy to rozumiecie?”.

To to było fajne, bo poobserwowali trochę, jak wyglądają zajęcia, ale z drugiej strony mówili, że grupa rówieśnicza jest tutaj niezwykle ważna. Też widziałam na zajęciach. Bo sami uczniowie mówili, że dla nich grupa rówieśnicza jest bardzo ważna, że dla nich chodzenie do Helen Doron, zwłaszcza u tych starszych dzieci, to jest bardzo ważny element, grupa rówieśnicza. I oni się razem motywują, oni się, idą latami wspólnie na zajęciach i przeżywają różnego rodzaju miłości pierwsze i nie tylko, i dzielą się różnymi wrażeniami, więc to jest fajne. Oni dużo dyskutują, więc też wiedza, co kto sądzi na jakie tematy.

Natomiast w momencie kiedy są to zajęcia online to one są trochę bezosobowe. One ujmują takiego personalnego elementy, który jest tutaj ważny, bo wydaje się, że język w ogóle sam w sobie jako idea służy do tego, żeby się komunikować. Nie do tego, żeby zdawać egzaminy. Egzaminy to jest efekt uboczny tego, co oni u nas się uczą, i zdają je świetnie. Natomiast tak czy inaczej nie jest to naszym celem, a dodatkowym jakimś tam elementem.

Natomiast język służy do tego, żeby się komunikować i po to się spotykamy, po to siedzimy razem, po to dyskutujemy, i jednak wersja taka na żywo, taka stacjonarna, wydaje się być bardziej prawdziwa. Ludzie podają różne powody, jedni mówią o tym, że jest przepływ energii, inni że zupełnie inaczej się rozmawia, że to kontakt wzrokowy… Powodów jest dużo, ale wszyscy mówią, że zupełnie inaczej się pracuje na online, a zupełnie inaczej stacjonarnie.

Czyli co, nie będziemy online w przyszłości? Za bardzo.

Pewnie będzie jedno i drugie. Dlatego, że na pewno rynek wymaga jednego i drugiego. Dlatego, że są rodzice, którzy nawet mieszkając daleko, gdzie nie mają szkoły bardzo blisko siebie. Będą woleli, żeby to były zajęcia online niż dojeżdżanie pięćdziesiąt kilometrów, bo tak się też może zdarzyć. Więc myślę, że żeby wypełnić rynek, żeby wszystkie potrzeby były zapewnione, no to pewnie będzie to jedno i drugie. Natomiast myślę, że zwolenników nauczania stacjonarnego nie stracimy.

A jak to wpłynie na świat? Wszystko. No bo teraz mamy pandemię, są zmiany różnego typu społeczne, gospodarcze, takie inne…

Grzegorzu, nie przygotowałeś mnie do tego, żebym wyciągnęła swoją kulę do wróżenia z szafki. Także tu myślę, że ona by nam prawdę powiedziała. Sytuacja się zmienia na tyle dynamicznie, że wydaje się, że trudno nam przewidzieć, bo dwa lata temu nikt nie sądził… Znaczy były jakieś takie. Pamiętam znajomego, który dziesięć lat temu mi powiedział, „Pamiętaj, w dwa tysiące dwudziestym będzie kryzys”. Ale jaki kryzys?

Skąd to wiedział?

Z wykresów. Wykresy absolutnie były, mówiły o tym, że to będzie drugi tysiąc dziewięćset trzydziesty rok. No i niewiele się to pomyliło. 

No przełomowy na pewno pod każdym względem.

Przełomowy był. I na pewno zmienił świat, na pewno wpłynęło to na postrzeganie wielu elementów. To już nigdy nie będzie ten sam świat, i to wiemy. Natomiast dynamika jest duża i myślę, że dużą naszą zaletą jest to, że my się musimy dostosowywać do tego. Bo dzięki temu, przepraszam, nie dziadziejemy, tylko musimy naprawdę zamiast takiej krystalizacji, podążać za tym, co się dzieje. I zobaczymy, co będzie dalej. Myślę, że jeszcze edukacja tego rodzaju to będą jeszcze długie lata.

Zakończenie i podziękowania

No dobrze. Dziękuję bardzo za rozmowę, moją gościnią była Joanna Cesarz-Krzystanek, osoba, która wprowadziła metodę Helen Doron do Polski, dziękuję bardzo za rozmowę.

Dziękuję ci, Grzegorzu.

 

Posłuchaj też: