Spreaker, Spotify, Google Podcast, Apple Podcast, YouTube
Grzegorz
Moją gościnią jest Olga Smusz – Klonowska.
Witam serdecznie.
Opowiedz coś o sobie, kim jesteś? Jak długo uczysz? Jak długo jesteś nauczycielem Helen Doron?
Jestem nauczycielem Helen Doron od 2007 roku. Jestem trenerem Helen Doron od 2015 bodajże. I oprócz tego jestem częścią tzw. Pedagogic Development Team. Co to oznacza w zasadzie, że tworzę materiały razem z Helen Doron. Miałam okazję napisać sześć książek wspólnie z nią. Jeżeli nie więcej, nie pamiętam. Dla grup wiekowych typu 8-9 lat i dla najstarszych naszych, czyli tych, którzy mają już 19 lat i będą lada moment zdawać maturę, albo już są po nawet.
Czyli to jest moja droga. Też jestem aktywnym nauczycielem, bo nie można być trenerem, nie będąc aktywnym nauczycielem, bynajmniej taka jest zasada. Czyli codziennie uczę. Codziennie uczę różne grupy wiekowe od 2 latków w tym momencie, do 18 latków. Czyli mam naprawdę cały przekrój.
I w takim razie jeżeli masz takie doświadczenie jako nauczyciel metody Helen Doron. Uczyłaś w szkole publicznej?
Absolutnie nie. Bo zaczęłam uczyć języka angielskiego, będąc jeszcze sama na studiach. I studiowałem coś, co całkowicie nie ma wspólnego z nauczaniem, gdyż nie taki był mój cel. Uczenie było obok. Było metodą na zarobienie kilku złotych. Ponieważ tak w zasadzie całą moją edukację szkolną spędziłam w Ameryce. Tam się wychowałam, mieszkałam w Nowym Jorku, mieszkam na Florydzie. W zasadzie przyjechałam do Polski już z angielskim w prezencie, ładnie zbudowanym, który tak naprawdę nie wymagał żadnej pracy ode mnie. I miałam to jako taki dodatek, dzięki któremu mogłam zarobić na studiach trochę pieniędzy.
No i to było wszystko fajnie pięknie, aż pewnego dnia pani Agnieszka Żuk mnie zaprosiła do swojej szkoły językowej i powiedziała mi: „siadaj i patrzy na te dzieci”. No i usiadłem, patrzyłam, i tego roku też zrobiłam kurs na nauczyciela Helen Doron, bo to co zobaczyłam, było absolutnie oszałamiające.
Jakie jest podejście do ucznia? Jaka jest relacja między uczniem i nauczycielem w metodzie Helen Doron? Jaka jest rola tego ucznia u nas, a jaka w zwykłej szkole? Jakie jest twoje doświadczenie w tym zakresie?
Zupełnie odmienna. Z tego co wiem ze swojego doświadczenia jako uczeń w szkole i z tego co słyszę od innych nauczycieli od rodziców i od samych uczniów. W szkole jest ze względu na sytuację, jaka tam jest. Czyli jest dwudziestu czterech uczniów, czasami nawet trzydziestu siedmiu uczniów. W różnych szkołach są różne sytuacje teraz. I żeby zachować kontrolę nad zajęciami, nauczyciele muszą w pewien sposób organizować swoje zajęcia. Musi być bardzo konkretna granica między nauczycielem i uczniami, żeby nauczyciel mógł zapanować nad tą grupą. Też ze względu na ilość uczniów i bardzo małą ilość czasu, a mnogość materiału do przerobienia, nie jest w stanie poświęcić tak dużo czasu i takiej uwagi na niektóre umiejętności i na samych uczniów, na ich rozwój indywidualny. Po prostu traktuje się poniekąd to jako masę. Nie mówię tego absolutnie krytycznie, tylko nauczyciel musi zapanować nad taką ilością rzeczy, mając tak mało czasu i tak dużo materiału.
My natomiast traktujemy uczniów jako bardzo ważną część zespołu. Bo to jest zespół. Nasze zajęcia nie wyglądają tak, że ktoś jest z jednej strony sali, ktoś z drugiej strony sali, a tym bardziej nie chowamy się za biurkiem. Najczęściej rozpoczynamy zajęcia, siedząc w kręgu. W kręgu nie ma miejsca dominującego. Tylko jest wspólnota. I o to chodzi. To jest tak jakby symbol całych zajęć. Zaczynamy w kręgu i kończymy w kręgu. Wszystko co robimy, opiera na zasadzie „give and take”. Co to znaczy? Że my dajemy i oni nam dają. My zabieramy z tego co nam dają i oni zabierają z tego co my dajemy. To jest ciągła współpraca. Cały czas, co nie jest proste.
Dzieci są różne, jedne są spokojne, drugie biegają i co wtedy?
To jest kolejna piękna rzecz, którą mamy. Piękna rzecz, że mam możliwość mam szansę, mam przyzwolenie na całkowicie indywidualne podejście. Podam przykład: mam takie dzieci, które przyszły do nas w bardzo młodym wieku. I tak jak mówisz, były nastawione, czy miały predyspozycje, czy po prostu sytuacja życiowa ich powodowała, że nie czuły się za bardzo komfortowo, aby wejść w grupę.
I teraz ja mogę sobie pozwolić, jako nauczyciel, dać temu dziecku przestrzeń. Miałam jednego chłopca, który spędził praktycznie rok po drugiej stronie sali, pod stołem. I wszystko, co robiliśmy. On robił. Wszystko, co było w książce i na lekcji robiliśmy, on robił. Wszystko, co mówiliśmy, on mówił. Wcale nie czuł się na tyle komfortowo, żeby wejść, żeby uczestniczyć, żeby być tak blisko. Natomiast ja dałam mu przestrzeń, szacunek i wiarę w niego, że jak on da mi chwilkę, da mi czas, żeby pokazać, że jestem osobą wartą godną zaufania. I zależy mi na nim. Jak przekona się, to do mnie dołączy.
I teraz może w innym miejscu, w innej placówce. Uznaliby jego zachowanie za antyspołeczne. Nie chce dojść do grupy, no to przykro mi. Droga mamo, drogi tato. Może to nie jest moment na rozpoczęcie nauki. Może jest jeszcze za młody. Może powinien spędzić czas jakoś inaczej. Co absolutnie rozumiem. Tyle że ja, musiałam mu dać czas, dać mu możliwość, aby mnie poznał. Bo tak naprawdę oni wchodzą do obcego miejsca. Z obcymi ludźmi, gdzie mówią tylko i wyłącznie w obcym języku. I pomyślmy, gdybyśmy to my, jako dorośli musieli zrobić, to nie jest to najbardziej komfortowa rzecz pod słońcem.
Natomiast jak damy im szansę przekonać się do nas. Damy im trochę zaufania. Uwierzymy w ich umiejętności, w to, że oni się rozwiną. Nawet jak ktoś z nami nie skacze, nie biega, nie mówi słowo w słowo, to co my mówimy. To po pierwsze nie znaczy, że ktoś nie robi tego w domu. Bo bardzo często słyszymy to, że nawet jak ktoś nie bierze udziału na zajęciach w stu procentach, ze względu nawet na osobowość. Możemy przecież zauważyć, że dzieci mają różne osobowości. Tak jak dorośli mają różne. I albo będziemy uważali, że wszyscy muszą chodzić jak w zegarku. Skakać tak jak my, przez cały czas. A jak ktoś tego nie to: „o nie, nie szanuje nas, nas nie szanuje naszych lekcji, nie chce tu być. Albo po prostu się nie nadaje.
Albo nie ma – teraz najgorsza rzecz, którą kiedykolwiek słyszałam – talentu do języków. Bo w to absolutnie nie wierzę. Jak inaczej na to spojrzę. W taki sposób, że uczeń musi coś, albo on coś powinien. Tylko wejdę w taką rolę empatyczną. Widzę to, ile jest rzeczy nowych dla tego dziecka. Staram się poczuć, tak jak ono się czuje w tym momencie. I zamiast zmusić, przekonać do czegoś, to staram się po prostu pokazać tej osobie, temu dziecku, że to jest bezpieczne miejsce. W którym nie jest karany za błędy. W którym jest chwalony, za to, że jest. Bo tam są drzwi, w każdej chwili może wyjść. Więc to siedzenie z tyłu, pod tym stolikiem i patrzenie na mnie, to już jest coś wielkiego, za co ja mogę chwalić. I takimi małymi kroczkami w tych trudnych przypadkach dochodzimy do sukcesu.
Oczywiście tutaj jest też bardzo ważna rola rodzica. Bo bez ich wsparcia nie jesteśmy w stanie tego zrobić. Bo taka jest prawda. Ja mogę bardzo dużo. Naprawdę. Natomiast jak mi rodzic nie pomoże w podstawowych elementach.
Jakie to są te podstawowe elementy? Bo rodzice to najczęściej zostawiają, znikają, i chcą mieć tę godzinę lekcyjną w spokoju.
Lekcja trwa 45 minut albo 60 minut, albo 80 czy 75. W zależności od wieku. Czy nawet 90. Czy nawet więcej, w zależności od grupy. Jak najbardziej ja to rozumiem. Rodzic ma podstawową rolę u nas. Mówiliśmy o tym, że to jest drużyna, że chodzi o współpracę. I ta współpraca nie kończy się na zajęciach. Jest bardzo ważna rola rodzica w domu, a mianowicie to jest puszczanie naszych materiałów audio. Bez tego, bez osłuchiwania się, to ja nie mam do czego przyczepić tego wszystkiego, co daje dziecku na zajęciach. Jak dziecko przychodzi osłuchane. I wie, tak jakby kojarzy dźwięki. To już jest ten element znajomy na zajęciach, ta sfera komfortu jest trochę większa.
Natomiast jak są nowe dzieci, nowa grupa, nowa pani, nowy język i jeszcze nie mam pojęcia, o czym oni mówią, bo nie słuchałam nic w domu, nie mam odniesienia, nie mam takiego punktu zaczepienia, że nie ma nic znajomego. No to wtedy bardzo łatwo się zniechęcić. I to wszystko, co robimy i nie zostaje utrwalone potem w domu i się to pogłębia. Czyli tak naprawdę, wracając do pytania, rodzice bardzo nam pomagają jeżeli: puszczają regularnie dwa razy dziennie materiały w domu. I to puszczanie nie może być w rękach dzieci. Bardzo często też słyszymy — i to rozumiem, że to jest kwestia przyzwyczajenia, jak rozmawiamy z naszymi dziećmi, ale na przykład pytamy: „Czy słuchałeś dzisiaj?” My nauczyciele pytamy dziecka, „czy słuchałeś dzisiaj?”. I słyszę tę odpowiedź, albo tak, albo nie. Ale tak naprawdę, to dziecko nie jest odpowiedzialne za swój los, więc taka rozmowa najlepiej odbywa się z rodzicami.
Więc bardzo często dzwonimy do rodziców, albo piszemy smsy, albo po zajęciach mamy krótkie spotkania i pytamy się, czy słuchacie w domu? Czy słuchacie wy w domu? Bo to jako wspólnie. Albo lepsze pytanie: „jak słuchacie w domu?”. „Kiedy słuchacie?”. „Czy słuchacie w aucie?”. „Czy przed snem?”. „Czy słuchacie przy śniadaniu?” Bo jak zadamy pytanie: „czy słuchacie”? To odpowiedź jest „tak”. I bardzo łatwo skłamać. A jak już zadajemy bardziej konkretne pytania typu: gdzie słuchacie, jak często słuchacie, itp. To wtedy dochodzimy czasami do lepszych rezultatów bo ktoś nam powie na przykład Chcielibyśmy, ale nie mamy czasu, bo właśnie, kiedy? My zadajemy pytanie i kiedy rodzice nam odpowiadają to samo co wtedy.
My jako nauczyciele, jesteśmy przygotowani, i mamy np. pięć pomysłów kiedy można słuchać, albo jak ktoś mówi: „no nie potrafimy się zorganizować, nie wiemy jak, to najlepiej zrobić, czy gdzie, czy na aplikacji, czy w laptopie. To wtedy też zadajemy pytania. Na przykład: „jak długo trwa wasz dojazd do szkoły rano?” I staramy się pomóc, czyli to nie jest, tak że dajemy rolę jakoś rodzicom i to jest w waszych rękach i nas to nie obchodzi. Robimy wszystko, co możemy, oprócz przejechania do domu z rodziną i naciśnięcia Play.
Kolejna rzecz, którą rodzice mogą robić, to przyprowadzić na czas. Co jest niesamowicie istotne, bo wtedy dziecko przychodzi, na przykład 5 minut spóźnione to jest też wytrącone i nie ma tych kilku minut przed zajęciami, żeby np. opowiedzieć nauczycielowi o swoim nowym chomiku. Albo pokazać nowe buty, albo opowiedzieć, że dzisiaj po zajęciach jedzie do babci, jest taki podekscytowany. W takich prostych rzeczach, które tak naprawdę zbliżają i budują relacje. Tego nie mamy. Po prostu jak jest spóźniony, wskakuje na lekcje, jest zagubiony, chce się czymś podzielić, ale wtedy tak jakby wcina się w czas lekcji i robi się niekomfortowo. Więc przeprowadzać na czas, z książką najlepiej jeszcze i puszczać nagrania w domu. Tak naprawdę tylko to.
Czyli tak, żeby nie na szybko, żeby bardziej slow life, niż szybko. I więcej. I wyścig szczurów, osiąganie celów. Nie.
Nie, indywidualne podejście, spokój, rozwój, wsparcie. Gdyby mi zależało na wyścigu szczurów, to zależałoby mi na tym, żeby mieć podręcznik zrobiony jak najszybciej. Test napisany jak najlepiej. Żebym mogła się pochwalić wynikami, a to nie o to chodzi. Nam chodzi o to, żeby każde dziecko zobaczyć jako jednostkę indywidualną. Co to znaczy? To znaczy, że ja myślę o dziecku. W kwestii nie tego roku, tych 10 miesięcy roku szkolnego. Tylko co to dziecko będzie robiło w tym roku, a w przyszłym roku, na jaki kurs pójdzie. Bo to niekoniecznie musi być taki sam kurs, na jaki idzie cała jego grupa.
Nie o to chodzi, że wszyscy muszą iść razem. Bo taka jest klasa. I tak ma być. I są standardy. Tylko rozumiemy to, że dzieci rozwijają się w różnym tempie. Rozumiemy też to, że dzieci mają różne charaktery. Ktoś, kto jest np. bardziej otwarty, bardziej ekstrawertyczny, to wtedy mówi więcej. I dzięki temu, że mówi więcej — nawet z błędami — to daje sobie więcej szans na rozwój tego języka. I de facto może mówić płynniej niż ktoś, kto jest bardziej wycofany. I bardziej się kontroluje. I bardziej, tak jakby, musi przemyśleć każde zdanie, które mu po głowie chodzi. Więc też siłą rzeczy daje sobie mniej możliwości. I też przez to również, analizujemy grupę czy ta grupa jest bardziej spokojna, czy może ktoś, kto jest bardziej aktywny, powinien wyjść do innej grupy. Nie tyle do innego kursu, ale może do innej grupy. Czasem są tam inne charaktery, żeby jak najlepiej się odnalazł.
To są te rozmowy, które my prowadzimy z nauczycielami, z reguły, jeżeli chodzi o przyszły rok szkolny, to będziemy tę rozmowy prowadzić od lutego. I będą one trwały prawdopodobnie do maja. Bo też patrzymy na dzieci, jak one się niesamowicie rozwijają w trakcie roku szkolnego, jak się zmieniają. To, że mają kontakt z językiem z gier, z YouTube’a, z innych rzeczy, też niesamowicie wpływa. I nie możemy wrzucić ucznia w taką przegródkę. Wyobraźmy sobie, żeby to był przedział w pociągu, i on jest w tym przedziale, i tam ma być. I pociąg idzie do przodu, a on ma być w tym przedziale swoim cały czas. Nie. Czasami on musi iść przedział do tyłu, czasami przedział do przodu, czasami dwa przedziały do przodu. Czasami trzeba przemieszczać wszystkich.
My sobie na to możemy pozwolić. W normalnej szkole niestety nie mają takich możliwości. I jestem bardzo wdzięczna, że możemy to zrobić. Teraz jest grudzień, w zeszłym tygodniu mieliśmy taką sytuację, że dwóch uczniów trzeba było nagle zmienić. Przenieść do innej grupy. Dlatego, że widzimy, że rozwój to jest rzecz dynamiczna i nieprzewidywalna. I patrzymy. Bacznie obserwujemy nasze dzieci. I dopasowujemy ich do odpowiedniego kursu, do odpowiedniego miejsca. I czasami nawet trzeba zmienić nauczyciela, bo różne charaktery inaczej działają na siebie. I w żadnej sytuacji nie patrzymy na taką zmianę, że jak coś nie działa w grupie, to nie, problem!
Coś się stało. Jak coś nie działa w grupie to, dobrze, to jest pierwsze podstawowe pytanie: dlaczego? Czy to dziecko potrzebuje czegoś więcej? Czy może potrzebuje czegoś mniej? Czy może potrzebuje innych zdolności? Może bardziej się powinno skupić na kursie mówionym, mniej pisanie i czytania? Może jeszcze nie jest gotowe na to? Nie ważne ile ma lat. Patrzymy na to indywidualnie i dzięki temu, uważam, osiągamy sukces. I też my, jako marką, uważam, że musieliśmy zaufać sobie. I pozwolić sobie na to. Bo my mamy ramy i bardzo łatwo wpaść w te ramy i po prostu trzymać się tego, że dziecko w danym wieku powinno być tutaj: ciach, ciach, ciach i koniec. Zaszufladkowane. Mi się wydaje, że jednak nauczyciele Helen Doron mają coś do tego, i prowadzący szkołę Helen Doron, mają coś z tego, że patrzą na swoich klientów i chcą współpracować z nimi przez wiele lat, nie przez rok. I nie zależy nam na tym, żeby po prostu kogoś złapać z ulicy i wrzucić i ciach. Jesteś w kursie i płacisz. Świetnie.
Tylko patrzymy na rozwój. Jak nie dopasowujemy się. Jak nie zareagujemy w różnych sytuacjach, no to wtedy ta współpraca z tym rodzicem i z tym dzieckiem, może się skończyć po roku. A ja bym wolała, żeby zostali z nami 16 lat, bo takich też mamy klientów.
Mówiłaś na początku, że uczysz od 2 latków do 18 latków, że już długo. Przed chwilą mówiłeś o tej zmianie w rozwoju dziecka. Moje pytanie jest: jak ten okres pobytu dziecka wygląda? Jak dziecko się zmienia? Jak poznaje bardziej angielski? Czy uczy się czegoś dodatkowo? Jak wpływa ten cały proces edukacyjny na jego rozwój? I jakie te zmiany zauważysz w perspektywie tych wielu lat, przez które uczysz?
Rozwój jest absolutnie niesamowity, bo to jest tak, od pieluchy, do matury u nas. Co jest fajne, to jest to, że rozwój każdego dziecka wygląda trochę inaczej. Ale na czym się skupiamy? Na początku drogi językowej z nami, to wygląda troszeczkę inaczej dla każdego, ponieważ każdy przychodzi do nas w innym wieku i inaczej jest, jak rozpoczynamy np. z trzymiesięcznym dzieckiem- a taki był mój najmłodszy uczeń — miał trzy miesiące, a teraz ma 9 lat. Więc to jest bardzo ciekawa droga, jak od trzymiesięcznego bobasa.
Co zauważyłaś w tym długim okresie? Bo to prawie 10 lat.
Ten chłopiec, o którym myślę, teraz mówi absolutnie płynnie. I my pracujemy teraz nad innymi umiejętnościami. Nad umiejętnością słuchania siebie nawzajem, nad umiejętnością prezentowania swoich argumentów, nad umiejętnością współpracy w grupie. Staramy się podejść do każdego dziecka indywidualnie. Patrzę na to co on potrzebuje ode mnie, i to staram się mu zapewnić.
Ale na samym początku, jak dzieci przychodzą do nas, to tak jak mówiłam, musimy zdobyć ich zaufanie. Musimy im pokazać, że to jest miejsce bezpieczne. Jakkolwiek może to dziwnie brzmieć, to to jest nowe miejsce. Żeby oni cokolwiek robili z nami, to muszą nam zaufać. Czyli ja muszę sobie zapracować na to jako nauczyciel. I nie mam pretensji do nikogo, że muszę to zrobić. Wiem, że tak jest. I wierzę w każde dziecko. Wierzę, że będę starać się tak najlepiej jak tylko mogę i coś z tego wyjdzie.
Przychodzą do nas dzieci, budujemy grupę, budujemy zaufanie, budujemy sferę komfortu, czyli stwarzamy warunki, żeby oni chcieli z nami współpracować. W atmosferze mówienia tylko i wyłącznie w języku im zupełnie obcym. I robić z nami rzeczy, być może, których nigdy nie robili. Co to znaczy? Cały czas uczymy ich tego języka, ale za każdym razem używając różnych rzeczy. Po raz pierwszy z nami dziecko może zagrać w nową grę, na przykład memory game. Typu szukanie par albo w bingo. Są takie sytuacje, że po raz pierwszy z nami próbują nowe rzeczy, nie tylko języka, ale też inne rzeczy.
Być może po raz pierwszy z nami uczą się też o świecie. My nie mamy w zwyczaju uczyć tylko i wyłącznie słów typu: pies, kot, ptak. Tak tylko jak mam teraz grupę 2 latków to uczymy 10 rodzajów ptaków.
Ale po co? Skoro my po polsku nie znamy tyle ptaków?
Oni po polsku tyle nie znają. I co śmieszniejsze, że ja ich też nie znałam, zanim nie zaczęłam uczyć tego kursu i rodzice też ich nie znają.
Czasami to pytanie pada, po co tyle rodzajów ptaków albo roślin? Jeśli po polsku ichnie znasz?
I roślin i drzew i pająków i królików. Chodzi o to, że dzieci się rodzą z niesamowitą ciekawością świata. I jest taki głód, który ich motywuje. One coś robią, jak mają wewnętrzną motywację, żeby to robić. A ta wewnętrzna motywacja przychodzi nie z tego, że ja mówię: „zrób”. Tylko z tego, że coś jest ciekawego, coś nowego, że się ta lampka zapala. I teraz jak ja przedstawię obrazek ptaka, to dobra, ptak, no świetnie, ptak. A jak przedstawię dziesięć obrazków, różnokolorowych, różnej wielkości i jeszcze puszczę ścieżkę dźwiękową, jakie dźwięki te ptaki wydają z siebie. To wtedy, te oczy, tego dziecka są absolutnie ogromne i już nic innego w sali się nie liczy, żadne inne hałasy, dźwięki, obrazki, nic. Tylko jest to wielkie skupienie.
Co to jest za świat, który ty mi nauczycielko teraz przestawiasz? Bo tego nigdy wcześniej nie widziałem. I ta ekscytacja, to zaangażowanie, ta ciekawość…
Nauczyciel jest takim magikiem trochę.
Cały czas. Cały czas. Sztuczki magika dla nas, to jest po prostu chleb powszedni. Co ja mogę zrobić, żeby ten się ten błysk w oku pojawił. I wiadomo, że z 2 latkiem jest to troszeczkę mniej wymagające, bo coś nagle spod szala wyjdzie i już jest ten szał i efekt. Z 5 latkiem, muszę się już trochę napracować. Z 12 latkiem to już jest w ogóle wyższa sztuka, ale wtedy oni mogą robić te sztuczki magiczne i ja mogę być widzem w tej sytuacji. Więc na początku budujemy sferę komfortu, potem pracujemy nad tym, żeby oni chcieli z nami wejść w interakcję. Mamy mnóstwo aktywności, których używamy na jednej 45 minutowej lekcji. Jak ktoś spojrzy na plan nauczyciela, to może mieć od 20 do 27 różnych czynności. Więc musimy im te czynności wytłumaczyć, musimy ich zaangażować. Musimy szybko zmieniać to co robimy, żeby nigdy nie było nudno. Żeby nikt nigdy nie było tego momentu, że, aha już wiem, to już jest nieciekawe, szukam czegoś innego na lewo i prawo co może złapać moją uwagę i mnie zaangażować. Nie. To nauczyciel jest w tej roli, żeby ciągle prezentować coś ciekawego, nowego, angażującego.
To jest nasz cel, żeby zaangażować. Czyli oni muszą nauczyć się wchodzić z nami w interakcję. A każda interakcja, opływa w języku angielskim i zmusza ich — zmusza, oczywiście w sposób taki, że oni nie zdają sobie z tego sprawy, bo się śmieją, bo się tarzają po podłodze, bo skaczą, bo puszczają bańki, bo przechodzą przez tunele, bo robią wszystkie te cudowne różne inne rzeczy, ale mówią po angielsku. Czyli to jest ta pierwsza bariera, żeby oni robili z nami dziwne rzeczy. Po angielsku. W języku im obcym i nie czuli się przy tym dziwnie, nie bali się i żeby było śmiesznie.
Czy to jest dwulatek, czy to jest 14 latek, jak wchodzi do nas na pierwsze zajęcia, to ma dokładnie to samo uczucie. Co ta kobieta, co ten mężczyzna robi. Co to jest? Bo my trochę robimy rzeczy, które uczniowie może nie robią na co dzień. Może mogą się wydawać dziwne. Ale śmiech i emocje, i jak mówiliśmy, to zdziwienie, to są te wszystkie narzędzia, które my używamy, żeby odwrócić uwagę od strachu, od niepewności, od dyskomfortu, od czucia się dziwnie w nowym miejscu.
Tym bardziej, jeżeli to jest takie dziecko, które już chodzi do szkoły i ma doświadczenie szkoły i ta różnica jest duża.
Tak. I nagle musi skakać w workach, i nagle musi biegać i siadać na balony, szybko, żeby one pękły. I nagle musi też banki puszczać albo pryskać kogoś wodą. I też patrzy na nas trochę ze zdziwieniem: „Ale ja mogę? Naprawdę? Ale po co my tak robimy?”. No właśnie po to, żeby było śmiesznie. Właśnie po to, żeby nikt nie myślał o tym, jak ja to zdanie wypowiem. Ja zrobię błąd. Nie masz czasu myśleć. Musisz lecieć z packą, walnąć kartkę, wrzucić piłkę i takie różne dziwne inne rzeczy robić, ale wtedy nie myślisz o tym, że: „ojej, ale oni mnie usłyszą, ojej, ale może będę miał gorszy akcent, albo miała. Nie. Tego nie ma. Jest dziwnie, jest śmiesznie, ale dzięki temu jest sukces.
Dziękuję bardzo za rozmowę. Moją gościnią była Olga Smusz-Klonowska nauczycielka Metody Helen Doron z długoletnim stażem.
Dziękuję bardzo. I zapraszamy Państwa do Helen Doron.
18 minSpreaker, Spotify, Google Podcast, Apple Podcast, YouTube
Grzegorz
Moją gościnią jest Olga Smusz – Klonowska.
Witam serdecznie.
Opowiedz coś o sobie, kim jesteś? Jak długo uczysz? Jak długo jesteś nauczycielem Helen Doron?
Jestem nauczycielem Helen Doron od 2007 roku. Jestem trenerem Helen Doron od 2015 bodajże. I oprócz tego jestem częścią tzw. Pedagogic Development Team. Co to oznacza w zasadzie, że tworzę materiały razem z Helen Doron. Miałam okazję napisać sześć książek wspólnie z nią. Jeżeli nie więcej, nie pamiętam. Dla grup wiekowych typu 8-9 lat i dla najstarszych naszych, czyli tych, którzy mają już 19 lat i będą lada moment zdawać maturę, albo już są po nawet.
Czyli to jest moja droga. Też jestem aktywnym nauczycielem, bo nie można być trenerem, nie będąc aktywnym nauczycielem, bynajmniej taka jest zasada. Czyli codziennie uczę. Codziennie uczę różne grupy wiekowe od 2 latków w tym momencie, do 18 latków. Czyli mam naprawdę cały przekrój.
I w takim razie jeżeli masz takie doświadczenie jako nauczyciel metody Helen Doron. Uczyłaś w szkole publicznej?
Absolutnie nie. Bo zaczęłam uczyć języka angielskiego, będąc jeszcze sama na studiach. I studiowałem coś, co całkowicie nie ma wspólnego z nauczaniem, gdyż nie taki był mój cel. Uczenie było obok. Było metodą na zarobienie kilku złotych. Ponieważ tak w zasadzie całą moją edukację szkolną spędziłam w Ameryce. Tam się wychowałam, mieszkałam w Nowym Jorku, mieszkam na Florydzie. W zasadzie przyjechałam do Polski już z angielskim w prezencie, ładnie zbudowanym, który tak naprawdę nie wymagał żadnej pracy ode mnie. I miałam to jako taki dodatek, dzięki któremu mogłam zarobić na studiach trochę pieniędzy.
No i to było wszystko fajnie pięknie, aż pewnego dnia pani Agnieszka Żuk mnie zaprosiła do swojej szkoły językowej i powiedziała mi: „siadaj i patrzy na te dzieci”. No i usiadłem, patrzyłam, i tego roku też zrobiłam kurs na nauczyciela Helen Doron, bo to co zobaczyłam, było absolutnie oszałamiające.
Jakie jest podejście do ucznia? Jaka jest relacja między uczniem i nauczycielem w metodzie Helen Doron? Jaka jest rola tego ucznia u nas, a jaka w zwykłej szkole? Jakie jest twoje doświadczenie w tym zakresie?
Zupełnie odmienna. Z tego co wiem ze swojego doświadczenia jako uczeń w szkole i z tego co słyszę od innych nauczycieli od rodziców i od samych uczniów. W szkole jest ze względu na sytuację, jaka tam jest. Czyli jest dwudziestu czterech uczniów, czasami nawet trzydziestu siedmiu uczniów. W różnych szkołach są różne sytuacje teraz. I żeby zachować kontrolę nad zajęciami, nauczyciele muszą w pewien sposób organizować swoje zajęcia. Musi być bardzo konkretna granica między nauczycielem i uczniami, żeby nauczyciel mógł zapanować nad tą grupą. Też ze względu na ilość uczniów i bardzo małą ilość czasu, a mnogość materiału do przerobienia, nie jest w stanie poświęcić tak dużo czasu i takiej uwagi na niektóre umiejętności i na samych uczniów, na ich rozwój indywidualny. Po prostu traktuje się poniekąd to jako masę. Nie mówię tego absolutnie krytycznie, tylko nauczyciel musi zapanować nad taką ilością rzeczy, mając tak mało czasu i tak dużo materiału.
My natomiast traktujemy uczniów jako bardzo ważną część zespołu. Bo to jest zespół. Nasze zajęcia nie wyglądają tak, że ktoś jest z jednej strony sali, ktoś z drugiej strony sali, a tym bardziej nie chowamy się za biurkiem. Najczęściej rozpoczynamy zajęcia, siedząc w kręgu. W kręgu nie ma miejsca dominującego. Tylko jest wspólnota. I o to chodzi. To jest tak jakby symbol całych zajęć. Zaczynamy w kręgu i kończymy w kręgu. Wszystko co robimy, opiera na zasadzie „give and take”. Co to znaczy? Że my dajemy i oni nam dają. My zabieramy z tego co nam dają i oni zabierają z tego co my dajemy. To jest ciągła współpraca. Cały czas, co nie jest proste.
Dzieci są różne, jedne są spokojne, drugie biegają i co wtedy?
To jest kolejna piękna rzecz, którą mamy. Piękna rzecz, że mam możliwość mam szansę, mam przyzwolenie na całkowicie indywidualne podejście. Podam przykład: mam takie dzieci, które przyszły do nas w bardzo młodym wieku. I tak jak mówisz, były nastawione, czy miały predyspozycje, czy po prostu sytuacja życiowa ich powodowała, że nie czuły się za bardzo komfortowo, aby wejść w grupę.
I teraz ja mogę sobie pozwolić, jako nauczyciel, dać temu dziecku przestrzeń. Miałam jednego chłopca, który spędził praktycznie rok po drugiej stronie sali, pod stołem. I wszystko, co robiliśmy. On robił. Wszystko, co było w książce i na lekcji robiliśmy, on robił. Wszystko, co mówiliśmy, on mówił. Wcale nie czuł się na tyle komfortowo, żeby wejść, żeby uczestniczyć, żeby być tak blisko. Natomiast ja dałam mu przestrzeń, szacunek i wiarę w niego, że jak on da mi chwilkę, da mi czas, żeby pokazać, że jestem osobą wartą godną zaufania. I zależy mi na nim. Jak przekona się, to do mnie dołączy.
I teraz może w innym miejscu, w innej placówce. Uznaliby jego zachowanie za antyspołeczne. Nie chce dojść do grupy, no to przykro mi. Droga mamo, drogi tato. Może to nie jest moment na rozpoczęcie nauki. Może jest jeszcze za młody. Może powinien spędzić czas jakoś inaczej. Co absolutnie rozumiem. Tyle że ja, musiałam mu dać czas, dać mu możliwość, aby mnie poznał. Bo tak naprawdę oni wchodzą do obcego miejsca. Z obcymi ludźmi, gdzie mówią tylko i wyłącznie w obcym języku. I pomyślmy, gdybyśmy to my, jako dorośli musieli zrobić, to nie jest to najbardziej komfortowa rzecz pod słońcem.
Natomiast jak damy im szansę przekonać się do nas. Damy im trochę zaufania. Uwierzymy w ich umiejętności, w to, że oni się rozwiną. Nawet jak ktoś z nami nie skacze, nie biega, nie mówi słowo w słowo, to co my mówimy. To po pierwsze nie znaczy, że ktoś nie robi tego w domu. Bo bardzo często słyszymy to, że nawet jak ktoś nie bierze udziału na zajęciach w stu procentach, ze względu nawet na osobowość. Możemy przecież zauważyć, że dzieci mają różne osobowości. Tak jak dorośli mają różne. I albo będziemy uważali, że wszyscy muszą chodzić jak w zegarku. Skakać tak jak my, przez cały czas. A jak ktoś tego nie to: „o nie, nie szanuje nas, nas nie szanuje naszych lekcji, nie chce tu być. Albo po prostu się nie nadaje.
Albo nie ma – teraz najgorsza rzecz, którą kiedykolwiek słyszałam – talentu do języków. Bo w to absolutnie nie wierzę. Jak inaczej na to spojrzę. W taki sposób, że uczeń musi coś, albo on coś powinien. Tylko wejdę w taką rolę empatyczną. Widzę to, ile jest rzeczy nowych dla tego dziecka. Staram się poczuć, tak jak ono się czuje w tym momencie. I zamiast zmusić, przekonać do czegoś, to staram się po prostu pokazać tej osobie, temu dziecku, że to jest bezpieczne miejsce. W którym nie jest karany za błędy. W którym jest chwalony, za to, że jest. Bo tam są drzwi, w każdej chwili może wyjść. Więc to siedzenie z tyłu, pod tym stolikiem i patrzenie na mnie, to już jest coś wielkiego, za co ja mogę chwalić. I takimi małymi kroczkami w tych trudnych przypadkach dochodzimy do sukcesu.
Oczywiście tutaj jest też bardzo ważna rola rodzica. Bo bez ich wsparcia nie jesteśmy w stanie tego zrobić. Bo taka jest prawda. Ja mogę bardzo dużo. Naprawdę. Natomiast jak mi rodzic nie pomoże w podstawowych elementach.
Jakie to są te podstawowe elementy? Bo rodzice to najczęściej zostawiają, znikają, i chcą mieć tę godzinę lekcyjną w spokoju.
Lekcja trwa 45 minut albo 60 minut, albo 80 czy 75. W zależności od wieku. Czy nawet 90. Czy nawet więcej, w zależności od grupy. Jak najbardziej ja to rozumiem. Rodzic ma podstawową rolę u nas. Mówiliśmy o tym, że to jest drużyna, że chodzi o współpracę. I ta współpraca nie kończy się na zajęciach. Jest bardzo ważna rola rodzica w domu, a mianowicie to jest puszczanie naszych materiałów audio. Bez tego, bez osłuchiwania się, to ja nie mam do czego przyczepić tego wszystkiego, co daje dziecku na zajęciach. Jak dziecko przychodzi osłuchane. I wie, tak jakby kojarzy dźwięki. To już jest ten element znajomy na zajęciach, ta sfera komfortu jest trochę większa.
Natomiast jak są nowe dzieci, nowa grupa, nowa pani, nowy język i jeszcze nie mam pojęcia, o czym oni mówią, bo nie słuchałam nic w domu, nie mam odniesienia, nie mam takiego punktu zaczepienia, że nie ma nic znajomego. No to wtedy bardzo łatwo się zniechęcić. I to wszystko, co robimy i nie zostaje utrwalone potem w domu i się to pogłębia. Czyli tak naprawdę, wracając do pytania, rodzice bardzo nam pomagają jeżeli: puszczają regularnie dwa razy dziennie materiały w domu. I to puszczanie nie może być w rękach dzieci. Bardzo często też słyszymy — i to rozumiem, że to jest kwestia przyzwyczajenia, jak rozmawiamy z naszymi dziećmi, ale na przykład pytamy: „Czy słuchałeś dzisiaj?” My nauczyciele pytamy dziecka, „czy słuchałeś dzisiaj?”. I słyszę tę odpowiedź, albo tak, albo nie. Ale tak naprawdę, to dziecko nie jest odpowiedzialne za swój los, więc taka rozmowa najlepiej odbywa się z rodzicami.
Więc bardzo często dzwonimy do rodziców, albo piszemy smsy, albo po zajęciach mamy krótkie spotkania i pytamy się, czy słuchacie w domu? Czy słuchacie wy w domu? Bo to jako wspólnie. Albo lepsze pytanie: „jak słuchacie w domu?”. „Kiedy słuchacie?”. „Czy słuchacie w aucie?”. „Czy przed snem?”. „Czy słuchacie przy śniadaniu?” Bo jak zadamy pytanie: „czy słuchacie”? To odpowiedź jest „tak”. I bardzo łatwo skłamać. A jak już zadajemy bardziej konkretne pytania typu: gdzie słuchacie, jak często słuchacie, itp. To wtedy dochodzimy czasami do lepszych rezultatów bo ktoś nam powie na przykład Chcielibyśmy, ale nie mamy czasu, bo właśnie, kiedy? My zadajemy pytanie i kiedy rodzice nam odpowiadają to samo co wtedy.
My jako nauczyciele, jesteśmy przygotowani, i mamy np. pięć pomysłów kiedy można słuchać, albo jak ktoś mówi: „no nie potrafimy się zorganizować, nie wiemy jak, to najlepiej zrobić, czy gdzie, czy na aplikacji, czy w laptopie. To wtedy też zadajemy pytania. Na przykład: „jak długo trwa wasz dojazd do szkoły rano?” I staramy się pomóc, czyli to nie jest, tak że dajemy rolę jakoś rodzicom i to jest w waszych rękach i nas to nie obchodzi. Robimy wszystko, co możemy, oprócz przejechania do domu z rodziną i naciśnięcia Play.
Kolejna rzecz, którą rodzice mogą robić, to przyprowadzić na czas. Co jest niesamowicie istotne, bo wtedy dziecko przychodzi, na przykład 5 minut spóźnione to jest też wytrącone i nie ma tych kilku minut przed zajęciami, żeby np. opowiedzieć nauczycielowi o swoim nowym chomiku. Albo pokazać nowe buty, albo opowiedzieć, że dzisiaj po zajęciach jedzie do babci, jest taki podekscytowany. W takich prostych rzeczach, które tak naprawdę zbliżają i budują relacje. Tego nie mamy. Po prostu jak jest spóźniony, wskakuje na lekcje, jest zagubiony, chce się czymś podzielić, ale wtedy tak jakby wcina się w czas lekcji i robi się niekomfortowo. Więc przeprowadzać na czas, z książką najlepiej jeszcze i puszczać nagrania w domu. Tak naprawdę tylko to.
Czyli tak, żeby nie na szybko, żeby bardziej slow life, niż szybko. I więcej. I wyścig szczurów, osiąganie celów. Nie.
Nie, indywidualne podejście, spokój, rozwój, wsparcie. Gdyby mi zależało na wyścigu szczurów, to zależałoby mi na tym, żeby mieć podręcznik zrobiony jak najszybciej. Test napisany jak najlepiej. Żebym mogła się pochwalić wynikami, a to nie o to chodzi. Nam chodzi o to, żeby każde dziecko zobaczyć jako jednostkę indywidualną. Co to znaczy? To znaczy, że ja myślę o dziecku. W kwestii nie tego roku, tych 10 miesięcy roku szkolnego. Tylko co to dziecko będzie robiło w tym roku, a w przyszłym roku, na jaki kurs pójdzie. Bo to niekoniecznie musi być taki sam kurs, na jaki idzie cała jego grupa.
Nie o to chodzi, że wszyscy muszą iść razem. Bo taka jest klasa. I tak ma być. I są standardy. Tylko rozumiemy to, że dzieci rozwijają się w różnym tempie. Rozumiemy też to, że dzieci mają różne charaktery. Ktoś, kto jest np. bardziej otwarty, bardziej ekstrawertyczny, to wtedy mówi więcej. I dzięki temu, że mówi więcej — nawet z błędami — to daje sobie więcej szans na rozwój tego języka. I de facto może mówić płynniej niż ktoś, kto jest bardziej wycofany. I bardziej się kontroluje. I bardziej, tak jakby, musi przemyśleć każde zdanie, które mu po głowie chodzi. Więc też siłą rzeczy daje sobie mniej możliwości. I też przez to również, analizujemy grupę czy ta grupa jest bardziej spokojna, czy może ktoś, kto jest bardziej aktywny, powinien wyjść do innej grupy. Nie tyle do innego kursu, ale może do innej grupy. Czasem są tam inne charaktery, żeby jak najlepiej się odnalazł.
To są te rozmowy, które my prowadzimy z nauczycielami, z reguły, jeżeli chodzi o przyszły rok szkolny, to będziemy tę rozmowy prowadzić od lutego. I będą one trwały prawdopodobnie do maja. Bo też patrzymy na dzieci, jak one się niesamowicie rozwijają w trakcie roku szkolnego, jak się zmieniają. To, że mają kontakt z językiem z gier, z YouTube’a, z innych rzeczy, też niesamowicie wpływa. I nie możemy wrzucić ucznia w taką przegródkę. Wyobraźmy sobie, żeby to był przedział w pociągu, i on jest w tym przedziale, i tam ma być. I pociąg idzie do przodu, a on ma być w tym przedziale swoim cały czas. Nie. Czasami on musi iść przedział do tyłu, czasami przedział do przodu, czasami dwa przedziały do przodu. Czasami trzeba przemieszczać wszystkich.
My sobie na to możemy pozwolić. W normalnej szkole niestety nie mają takich możliwości. I jestem bardzo wdzięczna, że możemy to zrobić. Teraz jest grudzień, w zeszłym tygodniu mieliśmy taką sytuację, że dwóch uczniów trzeba było nagle zmienić. Przenieść do innej grupy. Dlatego, że widzimy, że rozwój to jest rzecz dynamiczna i nieprzewidywalna. I patrzymy. Bacznie obserwujemy nasze dzieci. I dopasowujemy ich do odpowiedniego kursu, do odpowiedniego miejsca. I czasami nawet trzeba zmienić nauczyciela, bo różne charaktery inaczej działają na siebie. I w żadnej sytuacji nie patrzymy na taką zmianę, że jak coś nie działa w grupie, to nie, problem!
Coś się stało. Jak coś nie działa w grupie to, dobrze, to jest pierwsze podstawowe pytanie: dlaczego? Czy to dziecko potrzebuje czegoś więcej? Czy może potrzebuje czegoś mniej? Czy może potrzebuje innych zdolności? Może bardziej się powinno skupić na kursie mówionym, mniej pisanie i czytania? Może jeszcze nie jest gotowe na to? Nie ważne ile ma lat. Patrzymy na to indywidualnie i dzięki temu, uważam, osiągamy sukces. I też my, jako marką, uważam, że musieliśmy zaufać sobie. I pozwolić sobie na to. Bo my mamy ramy i bardzo łatwo wpaść w te ramy i po prostu trzymać się tego, że dziecko w danym wieku powinno być tutaj: ciach, ciach, ciach i koniec. Zaszufladkowane. Mi się wydaje, że jednak nauczyciele Helen Doron mają coś do tego, i prowadzący szkołę Helen Doron, mają coś z tego, że patrzą na swoich klientów i chcą współpracować z nimi przez wiele lat, nie przez rok. I nie zależy nam na tym, żeby po prostu kogoś złapać z ulicy i wrzucić i ciach. Jesteś w kursie i płacisz. Świetnie.
Tylko patrzymy na rozwój. Jak nie dopasowujemy się. Jak nie zareagujemy w różnych sytuacjach, no to wtedy ta współpraca z tym rodzicem i z tym dzieckiem, może się skończyć po roku. A ja bym wolała, żeby zostali z nami 16 lat, bo takich też mamy klientów.
Mówiłaś na początku, że uczysz od 2 latków do 18 latków, że już długo. Przed chwilą mówiłeś o tej zmianie w rozwoju dziecka. Moje pytanie jest: jak ten okres pobytu dziecka wygląda? Jak dziecko się zmienia? Jak poznaje bardziej angielski? Czy uczy się czegoś dodatkowo? Jak wpływa ten cały proces edukacyjny na jego rozwój? I jakie te zmiany zauważysz w perspektywie tych wielu lat, przez które uczysz?
Rozwój jest absolutnie niesamowity, bo to jest tak, od pieluchy, do matury u nas. Co jest fajne, to jest to, że rozwój każdego dziecka wygląda trochę inaczej. Ale na czym się skupiamy? Na początku drogi językowej z nami, to wygląda troszeczkę inaczej dla każdego, ponieważ każdy przychodzi do nas w innym wieku i inaczej jest, jak rozpoczynamy np. z trzymiesięcznym dzieckiem- a taki był mój najmłodszy uczeń — miał trzy miesiące, a teraz ma 9 lat. Więc to jest bardzo ciekawa droga, jak od trzymiesięcznego bobasa.
Co zauważyłaś w tym długim okresie? Bo to prawie 10 lat.
Ten chłopiec, o którym myślę, teraz mówi absolutnie płynnie. I my pracujemy teraz nad innymi umiejętnościami. Nad umiejętnością słuchania siebie nawzajem, nad umiejętnością prezentowania swoich argumentów, nad umiejętnością współpracy w grupie. Staramy się podejść do każdego dziecka indywidualnie. Patrzę na to co on potrzebuje ode mnie, i to staram się mu zapewnić.
Ale na samym początku, jak dzieci przychodzą do nas, to tak jak mówiłam, musimy zdobyć ich zaufanie. Musimy im pokazać, że to jest miejsce bezpieczne. Jakkolwiek może to dziwnie brzmieć, to to jest nowe miejsce. Żeby oni cokolwiek robili z nami, to muszą nam zaufać. Czyli ja muszę sobie zapracować na to jako nauczyciel. I nie mam pretensji do nikogo, że muszę to zrobić. Wiem, że tak jest. I wierzę w każde dziecko. Wierzę, że będę starać się tak najlepiej jak tylko mogę i coś z tego wyjdzie.
Przychodzą do nas dzieci, budujemy grupę, budujemy zaufanie, budujemy sferę komfortu, czyli stwarzamy warunki, żeby oni chcieli z nami współpracować. W atmosferze mówienia tylko i wyłącznie w języku im zupełnie obcym. I robić z nami rzeczy, być może, których nigdy nie robili. Co to znaczy? Cały czas uczymy ich tego języka, ale za każdym razem używając różnych rzeczy. Po raz pierwszy z nami dziecko może zagrać w nową grę, na przykład memory game. Typu szukanie par albo w bingo. Są takie sytuacje, że po raz pierwszy z nami próbują nowe rzeczy, nie tylko języka, ale też inne rzeczy.
Być może po raz pierwszy z nami uczą się też o świecie. My nie mamy w zwyczaju uczyć tylko i wyłącznie słów typu: pies, kot, ptak. Tak tylko jak mam teraz grupę 2 latków to uczymy 10 rodzajów ptaków.
Ale po co? Skoro my po polsku nie znamy tyle ptaków?
Oni po polsku tyle nie znają. I co śmieszniejsze, że ja ich też nie znałam, zanim nie zaczęłam uczyć tego kursu i rodzice też ich nie znają.
Czasami to pytanie pada, po co tyle rodzajów ptaków albo roślin? Jeśli po polsku ichnie znasz?
I roślin i drzew i pająków i królików. Chodzi o to, że dzieci się rodzą z niesamowitą ciekawością świata. I jest taki głód, który ich motywuje. One coś robią, jak mają wewnętrzną motywację, żeby to robić. A ta wewnętrzna motywacja przychodzi nie z tego, że ja mówię: „zrób”. Tylko z tego, że coś jest ciekawego, coś nowego, że się ta lampka zapala. I teraz jak ja przedstawię obrazek ptaka, to dobra, ptak, no świetnie, ptak. A jak przedstawię dziesięć obrazków, różnokolorowych, różnej wielkości i jeszcze puszczę ścieżkę dźwiękową, jakie dźwięki te ptaki wydają z siebie. To wtedy, te oczy, tego dziecka są absolutnie ogromne i już nic innego w sali się nie liczy, żadne inne hałasy, dźwięki, obrazki, nic. Tylko jest to wielkie skupienie.
Co to jest za świat, który ty mi nauczycielko teraz przestawiasz? Bo tego nigdy wcześniej nie widziałem. I ta ekscytacja, to zaangażowanie, ta ciekawość…
Nauczyciel jest takim magikiem trochę.
Cały czas. Cały czas. Sztuczki magika dla nas, to jest po prostu chleb powszedni. Co ja mogę zrobić, żeby ten się ten błysk w oku pojawił. I wiadomo, że z 2 latkiem jest to troszeczkę mniej wymagające, bo coś nagle spod szala wyjdzie i już jest ten szał i efekt. Z 5 latkiem, muszę się już trochę napracować. Z 12 latkiem to już jest w ogóle wyższa sztuka, ale wtedy oni mogą robić te sztuczki magiczne i ja mogę być widzem w tej sytuacji. Więc na początku budujemy sferę komfortu, potem pracujemy nad tym, żeby oni chcieli z nami wejść w interakcję. Mamy mnóstwo aktywności, których używamy na jednej 45 minutowej lekcji. Jak ktoś spojrzy na plan nauczyciela, to może mieć od 20 do 27 różnych czynności. Więc musimy im te czynności wytłumaczyć, musimy ich zaangażować. Musimy szybko zmieniać to co robimy, żeby nigdy nie było nudno. Żeby nikt nigdy nie było tego momentu, że, aha już wiem, to już jest nieciekawe, szukam czegoś innego na lewo i prawo co może złapać moją uwagę i mnie zaangażować. Nie. To nauczyciel jest w tej roli, żeby ciągle prezentować coś ciekawego, nowego, angażującego.
To jest nasz cel, żeby zaangażować. Czyli oni muszą nauczyć się wchodzić z nami w interakcję. A każda interakcja, opływa w języku angielskim i zmusza ich — zmusza, oczywiście w sposób taki, że oni nie zdają sobie z tego sprawy, bo się śmieją, bo się tarzają po podłodze, bo skaczą, bo puszczają bańki, bo przechodzą przez tunele, bo robią wszystkie te cudowne różne inne rzeczy, ale mówią po angielsku. Czyli to jest ta pierwsza bariera, żeby oni robili z nami dziwne rzeczy. Po angielsku. W języku im obcym i nie czuli się przy tym dziwnie, nie bali się i żeby było śmiesznie.
Czy to jest dwulatek, czy to jest 14 latek, jak wchodzi do nas na pierwsze zajęcia, to ma dokładnie to samo uczucie. Co ta kobieta, co ten mężczyzna robi. Co to jest? Bo my trochę robimy rzeczy, które uczniowie może nie robią na co dzień. Może mogą się wydawać dziwne. Ale śmiech i emocje, i jak mówiliśmy, to zdziwienie, to są te wszystkie narzędzia, które my używamy, żeby odwrócić uwagę od strachu, od niepewności, od dyskomfortu, od czucia się dziwnie w nowym miejscu.
Tym bardziej, jeżeli to jest takie dziecko, które już chodzi do szkoły i ma doświadczenie szkoły i ta różnica jest duża.
Tak. I nagle musi skakać w workach, i nagle musi biegać i siadać na balony, szybko, żeby one pękły. I nagle musi też banki puszczać albo pryskać kogoś wodą. I też patrzy na nas trochę ze zdziwieniem: „Ale ja mogę? Naprawdę? Ale po co my tak robimy?”. No właśnie po to, żeby było śmiesznie. Właśnie po to, żeby nikt nie myślał o tym, jak ja to zdanie wypowiem. Ja zrobię błąd. Nie masz czasu myśleć. Musisz lecieć z packą, walnąć kartkę, wrzucić piłkę i takie różne dziwne inne rzeczy robić, ale wtedy nie myślisz o tym, że: „ojej, ale oni mnie usłyszą, ojej, ale może będę miał gorszy akcent, albo miała. Nie. Tego nie ma. Jest dziwnie, jest śmiesznie, ale dzięki temu jest sukces.
Dziękuję bardzo za rozmowę. Moją gościnią była Olga Smusz-Klonowska nauczycielka Metody Helen Doron z długoletnim stażem.
Dziękuję bardzo. I zapraszamy Państwa do Helen Doron.